Las Zagórski pokrywa terytorium znajdujące się pomiędzy Zagórzem, Porąbką, Kazimierzem Górniczym i dąbrowskim Staszicem. Położony na pograniczu dwóch dużych miast stanowi idealne miejsce do rekreacji i odpoczynku na łonie natury. Zapraszam Państwa na spacer przez ten interesujący pod wieloma względami zakątek Sosnowca.
Naszą wędrówkę rozpoczynamy na Mortimerze na przystanku autobusowym Zagórze Hala Sportowa – znajdującym się przy hali MOSiR–u, która niesłusznie bywa nazywana Dorianem. Dojedziemy tutaj autobusami linii 18, 55, 182, 260, 690, 808. Mortimer* jest częścią Zagórza. Swą nazwę wywodzi od kopalni węgla kamiennego Mortimer, która działała tutaj już w XIX wieku – wcześniej funkcjonowała pod nazwą Ignacy (od 1851r.), a jeszcze wcześniej (lata 20. XIX w.) na tym terenie znajdowała się należąca do rodziny Mieroszewskich kopalnia Zagórze. W czasach dawniejszych obszar dzisiejszego Mortimera zwany był Chechłówką, a obecnie częściowo wchodzi w skład Dąbrowy Górniczej. Pod halą sportową zaczyna się również Szlak Rowerowy Lasu Zagórskiego. Jego niebieskie znaki będą towarzyszyć nam w drodze do Kazimierza Górniczego.
Zanim wyruszymy, warto rzucić okiem na pochodzący z 1900 roku budynek maszyny wyciągowej kopalni Mortimer (obecnie klub fitness).
Następnie kierujemy kroki na południe ku ulicy Modrzewiowej. Podążamy nią w stronę widniejącego na horyzoncie kompleksu leśnego (na wschód). Po lewej stronie, tuż za garażami, można znaleźć kilka industrialnych pamiątek: budynki słynnej w świecie huty cynku Paulina i upadowej Mortimer I. Huta pierwotnie nosiła nazwę Jadwiga – na cześć żony właściciela dóbr zagórskich hrabiego Józefa Mieroszewskiego. W 1869 roku nazwę tę zmienił jej ówczesny właściciel – pruski przemysłowiec Gustaw von Kramst. Odtąd huta nosiła imię jego córki Pauliny. W 1891 roku zakład przeszedł na własność Towarzystwa Kopalń i Zakładów Hutniczych Sosnowieckich. W 1911 roku huta produkowała 53 procent cynku w całym zaborze rosyjskim. Jej wyroby poza Europą trafiały do tak egzotycznych krajów jak Indie i Chiny. Paulina została zamknięta w grudniu 1929 roku. W czasach PRL na terenie dawnej huty działał Zakład Remontowo -Budowlany Przemysłu Węglowego. Dzisiaj pozostały po nim liczne pamiątki, a pośród nich zabudowania betoniarni, której od dawna nieczynne silosy mijamy po lewej stronie drogi. Dochodzimy do rozstajów. Wybieramy odchodzącą w prawo drogę wyłożoną trylinkami. W kompleksie magazynowym znajdującym się za garażami przez wiele lat funkcjonował Urząd Celny, do którego wzdłuż ulicy Modrzewiowej ustawiały się długie sznury ciężarówek – tzw. tirów. Pamiętam, jak pod koniec lat 80. i w latach 90. można było spotkać tutaj auta i kierowców z całej Europy. Stanowiło to sporą uciążliwość dla okolicznych mieszkańców, ale jednocześnie dodawało Mortimerowi egzotycznego klimatu charakterystycznego dla portów, do których zawijają statki z różnych stron świata.
Kontynuując spacer, dochodzimy do szlabanu wyznaczającego granicę lasów zarządzanych przez Nadleśnictwo Siewierz. Stoimy u wrót legendarnej Puszczy Pakosznickiej*, której jednym z reliktów jest Las Zagórski. Gdybyśmy w tym miejscu skręcili w lewo, to w ciągu kilkunastu sekund doszlibyśmy do hałdy będącej pozostałością po hucie Paulina. My jednak wnikamy w leśną przestrzeń. Po prawej stronie znajduje się bardzo wartościowy pod względem przyrodniczym obszar. Las ma tutaj charakter łęgu olszowo –jesionowego. W miejscach podmokłych można zaobserwować typową dla olsu strukturę kępkowo –dolinkową. Drzewa stoją pośród wody na miniwysepkach (kępkach), których trzymają się kurczowo rozcapierzonymi korzeniami. Przypomina to trochę krainę czarownic zamieszkujących oparte na kurzych rapkach smukłe drzewne wieże. Dociekliwy eksplorator znajdzie w tym rejonie również pozostałości szybiku wentylacyjnego wraz z częściowo zachowaną lunetą. Takich cennych miejsc jest w tym lesie dużo więcej. Są one przykładami współistnienia natury z efektami działalności człowieka. Nie opowiem o nich wszystkich. Radość ich odkrywania pozostawię Państwu.
Maszerujemy dalej. W pewnym momencie po prawej stronie od drogi odchodzi słabo widoczna ścieżka. Prowadzi ona do Herbatki*, czyli dawnego śródleśnego dzikiego kąpieliska. Nazwa tego coraz bardziej zarastającego stawu pochodzi od herbacianego koloru wody oraz jej nieco podwyższonej temperatury. Tuż za Herbatką znajduje się przecudnej urody zakątek – zalany las z wiecznie zielonymi, również zimową porą, trawami i turzycami.
Wracamy do naszego trylinkowego traktu i podążamy dalej na wschód. Po lewej stronie znajduje się bagno, a tuż za nim kolejne półdzikie terytorium. Miejsce to związane jest z przygodą, którą przeżyłem wiele lat temu. Byłem wówczas uczniem Szkoły Podstawowej nr 9. Mieszkałem w pobliżu lasu, więc sporą część wolnego czasu właśnie w nim spędzałem. Uwielbiałem włóczyć się po zielonej dżungli, przy czym im dany teren był bardziej zarośnięty i niedostępny tym lepiej. Pewnego dnia zawędrowałem właśnie w te okolice. Nagle moim oczom ukazał się dość niesamowity widok. Pośród drzew dostrzegłem bombę. Dużą, ponad półtorametrową, zardzewiałą, wyposażoną w cztery stateczniki najprawdziwszą bombę – jak nic lotniczy niewybuch z czasów II wojny światowej. Serce mi zamarło, a życie przemknęło przed oczami. Po chwili oprzytomniałem i mimowolnie przypomniałem sobie, co w takim wypadku należy uczynić. Z lekcji przysposobienia obronnego pamiętałem, że trzeba oznaczyć teren i jak najszybciej powiadomić najbliższy komisariat Milicji Obywatelskiej lub jednostkę wojskową. Najbliższy komisariat, który znałem, znajdował się dość daleko – bo w Klimontowie, ale za to jednostkę wojskową miałem tuż obok – w odległości jednego kilometra. Był to stacjonujący na Staszicu 11 Pułk Kolejowy z Przemyśla. W tym momencie powinienem skierować swe kroki w stronę bramy tejże jednostki. Wrodzona ciekawość świata sprawiła jednak, że tego nie zrobiłem. Pomyślałem sobie, że przecież jak już zgłoszę moje odkrycie, to wojskowi nie pozwolą mi na krok zbliżyć się do tego miejsca. Skoro więc moja bomba przeleżała ponad czterdzieści lat, to nie zaszkodzi, jeśli jeszcze trochę sobie poleżakuje. Dzięki tej zwłoce będę mógł przyjrzeć się jej nieco bliżej. Patrząc z perspektywy tamtej chwili nie była to rozsądna decyzja, jednak biorąc pod uwagę to, co za chwilę miało się wydarzyć, może i lepiej, że stało się, jak się stało. Kiedy z wzorową ostrożnością, na paluszkach podszedłem do znaleziska od drugiej strony, to okazało się, że ta śmiercionośna konstrukcja uzbrojona jest w… ławeczki z oparciami. W tym momencie zrozumiałem, że mam do czynienia ze zdezelowaną rakietą, która w czasach swej świetności śmigała sobie na karuzeli – takiej z wesołego miasteczka. Emocje opadły, a myśl o obywatelskim obowiązku powiadomienia odpowiednich organów spowodowała wybuch niepohamowanej wesołości.
Po dziś dzień nie wiem, jakie motywy kierowały żartownisiem, który nie bez pewnego wysiłku przytachał to żelastwo do lasu.
Pozostając pod wrażeniem tej mrożącej krew w żyłach historii, ruszamy dalej. Po chwili docieramy do Rowu Mortimerowskiego, który niegdyś służył do odprowadzania wód dołowych z kopalni Mortimer. Pod naszymi stopami leżą ażurowe betonowe płyty. W tym miejscu znajdował się przejazd drogowy przez linię kolejową zbudowaną jeszcze przed I wojną światową. Biegła ona od stacji Staszyc (później Zagórze Dąbrowskie) w kierunku kopalni Klimontów i dalej do Niwki ku kopalni Jerzy.
Z nostalgią wspominam czasy, gdy włócząc się wzdłuż torów, widywałem na nich składy pociągów wiozących węgiel, piasek oraz wszelkie zaopatrzenie dla okolicznych kopalń. Pociągi te zazwyczaj prowadzone były przez parowozy TKp „Śląsk” oraz spalinówki SM4 2 zwane „Stonkami”. Dzisiaj w miejscu niektórych leśnych torowisk znajdują się ścieżki wykorzystywane przez spacerowiczów i rowerzystów. Do najpiękniejszych należy ta, która biegnie w prawo. Można dotrzeć nią do ulicy Dmowskiego. Trasa częściowo przykryta jest zielonym tunelem utworzonym przez drzewa porastające nasyp kolejowy. Malowniczości temu szlakowi dodają piękne widoki na rozlewiska położone w okolicach Herbatki.
W tym miejscu, pośrodku przejazdu przez nieistniejącą linię kolejową kończymy pierwszą część wyprawy. Naszą wędrówkę będziemy kontynuować na łamach następnego numeru Kuriera.
Tekst i zdjęcia: Artur Ptasiński,
Centrum Informacji Miejskiej, tel. 32 265 60 04
*Artykuły na te tematy znajdziecie Państwo na stronie: www.kuriermiejski.com.pl w zakładce Spacerownik. Są to teksty zatytułowane: „Mortimer”, „Mój Mortimer”, „Odkrywanie Pakosznicy”, „Herbatka i Cioch”.