W poprzednim numerze „Kurieraˮ opowiedziałem Państwu o najbardziej na północ wysuniętym skrawku Sosnowca – o Mortimerze. Teraz pozwolę sobie na kontynuowanie tematu, pokazując to bliskie memu sercu miejsce poprzez pryzmat osobistych wspomnień.

Moje pierwsze wspomnienia z Mortimera związane są z parkiem rozciągającym się pomiędzy Kępą a ulicą Modrzewiową. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych przychodziliśmy tutaj z mamą na pikniki. Wtedy parku jako takiego jeszcze nie było, ale już wkrótce miał zaistnieć wraz ze swymi atrakcjami w postaci huśtawek, karuzel, ogromnej piaskownicy, ozdobnych murków i pergoli. Zbudowano tutaj także fontannę oraz coś, co wyróżniało ten park na tle innych – pokaźnych rozmiarów plansze, na których jakiś zdolny artysta (plastyk z pobliskiego ZRB) namalował postacie z popularnych wówczas kreskówek. Znaleźli się na nich bohaterowie bajek i wieczorynek, zarówno naszych rodzimych, jak i tych od Disneya. Było to miejsce przewspaniałe.

Dobry los sprawił, że niebawem, bo w 1981 roku wraz z rodzicami i bratem przeprowadziliśmy się właśnie na Mortimer, do jednego z nowiutkich bloków przy ulicy Modrzewiowej. Mieszkanie zakładowe otrzymał mój ojciec od swego pracodawcy, czyli Zakładu Remontowo Budowlanego Przemysłu Węglowego. ZRB był sporym przedsiębiorstwem, mającym swą siedzibę vis-à-vis bloku, w którym mieszkaliśmy. Tata pracował tam jako budowlaniec, działając jednocześnie w zakładowej „Solidarnościˮ. Z funkcją tą związana była także moja „wywrotowaˮ działalność. Podczas stanu wojennego w naszym mieszkaniu mieściła się nielegalna drukarenka, a ja jako ośmiolatek dostawałem od rodziców drobną, adekwatną do wieku i umiejętności konspiracyjną robotę. Byłem z tego powodu bardzo dumny, zresztą nadal jestem.
Zostawmy jednak ten trudny, pełen niepokojów czas i wróćmy do naszej Modrzewiowej. ZRB zbudował w sumie pięć czteropiętrowych bloków (środkowy blok nr 4a został wzniesiony nieco później). W trzech pierwszych z nich zamieszkały rodziny pracowników tego zakładu, a dwa pozostałe zostały przekazane na rzecz załogi kopalni „Czerwone Zagłębieˮ. Taki podział rodził konflikty pomiędzy najmłodszymi mieszkańcami osiedla. Od czasu do czasu przeistaczały się one w stan bezwzględnej wojny pomiędzy dzieciakami z bloków „zederbowskich” i „kopalniakami”. Zakładaliśmy wrogie sobie obozy i z upodobaniem napadaliśmy na siebie. Hersztem „zederbowskiej” bandy był kolega Andrzej. Nasz obóz założyliśmy na jednej z dorodnych wierzb rosnących na skraju parku, obok bloku nr 4. Nasze wojenki przeplatane były okresami zawieszenia broni, a nawet rodzących się wraz z wiekiem i dojrzewaniem przyjaźni. Wspólnie z „kopalniakami” lubiliśmy grać w piłkę – najczęściej na boisku u podnóża tzw. Szklanki. Tak często graliśmy, że trawa nie miała szans, aby urosnąć w tym miejscu. Teraz jest tam bujna łąka, z trawą po kolana… Młodzi przenieśli się do świata wirtualnego? Szklanka, czyli górka, o której wspomniałem, była idealnym miejscem do uprawiania sportów zimowych. To z niej zjeżdżaliśmy na sankach i tzw. Nartkach, czyli krótkich plastikowych nartach dopinanych do zwykłych butów. Nie były one zbyt solidne i dość szybko ulegały zniszczeniu. Całe szczęście, w pobliżu mieliśmy prawdziwą świątynię handlu, gdzie oprócz nartek można było kupić prawie wszystko. Mam tu na myśli sklep „1001 drobiazgówˮ, mieszczący się na rogu Modrzewiowej i Kamyszewa (obecnie Br. Mieroszewskich). Drugą prężnie działającą na Mortimerze (obok starej hali sportowej) placówką handlową była tzw. Budka, czyli warzywniak, w którym można było nabyć m.in. słynne „picie w woreczku”, gumy kulki i Donaldy, kremowe misie oraz inne kultowe przysmaki. Na pewną uwagę zasługuje fakt, że nasza budka w schyłkowych czasach PRL-u była czynna także w niedzielę.
Wracając jednak do Szklanki, to chciałbym wyjaśnić etymologię tej nazwy – otóż tak jak szczyt Olimpu zawsze tonął w chmurach, tak wierzchołek Szklanki (która jest hałdą), charakteryzował się dużym stężeniem potłuczonego szkła najczęściej pochodzącego z opakowań mieszczących napoje o charakterze „wyskokowym”. Wielki w tym udział mieli młodzi przedstawiciele subkultur ze szczególnym uwzględnieniem miłośników muzyki „metalowej”. Dla usprawiedliwienia dodam, że górka wykorzystywana była także do mniej niecnych celów Na przykład puszczaliśmy z niej kupowane w Składnicy Harcerskiej i własnoręcznie składane modele szybowców i latawce. Istnieje także inne wytłumaczenie nazwy Szklanka – zbocze tej górki było niezwykle strome przez co bardzo śliskie, zwłaszcza zimową porą.
Ważnym miejscem wpisanym w historię Mortimera był Klub „Tip-Topˮ. Klub ten powstał w październiku 1985 roku, w sposób całkowicie samorodny. Wszystko zaczęło się od zaanektowania przez grupę młodych ludzi dwóch pomieszczeń piwnicznych w bloku przy Modrzewiowej 2. W pomieszczeniach tych znajdował się stół do tenisa oraz kilka solidnych ław i stołów. Ponieważ inicjatywa podjęta przez nieletnich z góry skazana była na porażkę, potrzebny był „dorosłyˮ, który udzieli wsparcia i weźmie odpowiedzialność za czyny rwącej się do działania młodzieży. Jakoś tak się złożyło, że społecznym opiekunem klubu został mój ojciec Zbigniew Ptasiński. Na przewodniczącego wybraliśmy Andrzeja Mazura, jego zastępcą został Jarosław Janik. Klub miał własny samorząd, ale nigdy nie posiadał osobowości prawnej i działał w sposób nieformalny za cichym przyzwoleniem administratora bloku czyli ZRB. „Tip-Topˮ zajmował się organizacją czasu wolnego dla dzieciarni z osiedla. Można było tutaj pograć w tenisa oraz gry planszowe i zręcznościowe. W świetlicy odbywały się projekcje bajek, dyskoteki, giełdy. Organizowane były ogniska, festyny, sporadycznie działał sklepik plenerowy. Zbierano zabawki dla Domu Dziecka przy ul. Suchej. Członkowie klubu dbali o wygląd osiedla, sadzili drzewka. Zimą przy sprzyjającej pogodzie pomiędzy blokami 2 i 4 urządzana była ślizgawka. Klub organizował wycieczki rowerowe, wyjazdy w góry oraz na Jurę, w tym kilkudniowe wypady pod namioty. To właśnie podczas tych wycieczek, u boku ojca, stawiałem pierwsze kroki jako przewodnik. Z czasem przy klubie powstało kółko fotograficzne wyposażone w kompletną ciemnię przekazaną przez ZRB. W roku 1989 w bloku nr 4 powstała sekcja żeglarska, której miałem zaszczyt przewodniczyć. W piwnicach tego budynku zbudowaliśmy drewnianą żaglówkę o nazwie „Jungaˮ. Z powodzeniem została ona zwodowana na Pogorii III, gdzie sekcja dysponowała także kilkoma innymi żaglówkami oraz domkiem letniskowym. Organizowane były szkolenia żeglarskie. Wizytówką klubu była grupa kolędnicza – tzw. Herody. W latach 1986-1993 nasze Herody podtrzymywały ginącą tradycję, kolędując na terenie miast Zagłębia. Teksty na podstawie rodzinnych przekazów opracował mój ojciec, mama zajmowała się szyciem strojów. Herody były także dobrym źródłem środków potrzebnych na utrzymanie klubu jak również w sposób znaczący zasilały budżet samych kolędników.
Klub Tip-Top był prawdziwym fenomenem. Niestety na początku lat 90. działalność klubu zaczęła podupadać. W roku 1993 zamarła całkowicie.
Kolejnym z miejsc, które wspominam ze szczególną nostalgią, jest sztolnia upadowa „ Mortimer I”. Wraz z kolegami właziliśmy do niej przez dziurę w obudowie. Była to brama do tajemniczego podziemnego świata, który robił na nas ogromne wrażenie. Wchodzenie tam nie było zbyt rozsądne, ale nigdy nikt na tym nie ucierpiał. Obecnie upadowa jest zamulona. Przy garażach znajduje się jeszcze mały otwór zamułkowy przez który można zajrzeć do środka. Dwa następne zaślepione otwory zamułkowe można znaleźć na naszym boisku pod Szklanką (wystające z ziemi zardzewiałe rury).

Szczególnym miejscem pachnącym wielkim światem była dla nas hala sportowa (zbudowana w 1981 roku). Często odbywały się w niej nie tylko imprezy sportowe, ale również koncerty takich gwiazd polskiej estrady jak zespół 2+1 czy Lady Pank. Tutaj można było pograć na fliperach lub w bilard, pokopać piłkę lub potrenować boks.
Lata 80. spędzone na Mortimerze to piękny czas dobrego dzieciństwa i dorastania. Czas spędzony pośród Koleżanek i Kolegów, którzy już za chwilę mieli rozejść się do światów swoich dorosłości. Kiedy dzisiaj jako przewodnik oprowadzam wycieczki po tej okolicy, czuję delikatny ucisk w okolicach serca. Wielka nostalgia przytula mnie to tego kawałka ziemi. Zapewne każdy z nas ma takie miejsca. Niech na zawsze pozostaną w naszych wspomnieniach.












Artur Ptasiński – Centrum Informacji Miejskiej.