Święta Wielkanocne dla chrześcijan są okresem bardzo szczególnym. Jest to czas, gdy wszechobecne zabieganie dnia codziennego ustępuje miejsca duchowym przeżyciom związanym z celebracją Triduum Paschalnego. Czas wyciszenia, refleksji i wielkiej radości.
Dzisiaj chciałbym zaprosić Państwa w podróż do świata świątecznych wspomnień sprzed 75 lat. Wspomnienia te związane są z trudnym okresem II wojny światowej, ale zarazem z czasem cudownego dzieciństwa, gdy życie wydawało się mniej skomplikowane, a świat bardziej kolorowy.
Spójrzmy zatem na Wielkanoc widzianą oczyma małej zagórzanki Marysi Mertówny, a opowiedzianą słowami Pani Marii Masłoń z domu Merta. Pani Maria jest nie tylko prawdziwą skarbnicą wiedzy na temat dawnego Zagórza, ale również niestrudzoną regionalistką z pasją, gromadzącą archiwalia dotyczące naszej Małej Ojczyzny. Miłośnicy sportu z pewnością odnajdą w osobie Pani Marii także małżonkę niezwykle zasłużonego zagłębiowskiego piłkarza i trenera Mariana Masłonia.
Zagórzanki w strojach krakowskich.
Od lewej do fotografii pozują: Ola Merta, Grażyna Szota, Marysia Merta z lalką Ircią oraz Basia Merta.
Zdjęcie z czasów II wojny światowej pochodzi z rodzinnego archiwum Marii Masłoń.
Rodzina Mertów, zdjęcie komunijne – 1943 rok.
Od lewej: babcia Katarzyna, mama Marianna, Marysia, Basia, tata Władysław, Ola.
Kościół pw. św. Joachima na pocztówce sprzed I wojny światowej.
„Mam bardzo dużo lat, ale dla mnie Zagórze, a przed wszystkim kościół św. Joachima znaczy bardzo wiele. Jako dziecko dorastałam dosłownie w jego cieniu, gdyż dom nasz stał tuż przy plebani. Mam mnóstwo wspomnień związanych z kościołem. Do dzisiaj wydaje mi się, że słyszę jego dzwony, zarówno te duże, jak i małą sygnaturkę. Właśnie to niesamowite bicie dzwonów, zwłaszcza podczas Rezurekcji, w sposób szczególny zapisało się w mojej pamięci.
Ponieważ przeżywamy teraz okres Wielkanocny, postaram się przywołać wspomnienia tych świąt, z czasów okupacji niemieckiej.
Pamiętam, że w Wielki Piątek stara część naszego kościoła w całości przeistaczała się w grób Pana Jezusa. Drzwi główne były na ten czas zamknięte, a do kościoła wchodziło się drzwiami bocznej nawy od strony starego wikariatu. Cały stary kościół wypełniały kartonowe dekoracje wyobrażające skały, a gdzieś w załomach tych skał umieszczone były klatki z ptakami, najprawdopodobniej cukrówkami, które od czasu do czasu gruchały. Dojście do grobu zdobiły kwiaty, a w głębi spoczywała figura Pana Jezusa. Przy wejściu wartę pełnili strażacy ubrani w galowe mundury. Doskonale pamiętam, jak lśniły ich hełmy.
Nastrój był bardzo podniosły, wzruszający i niezwykle uroczysty.
W wielką sobotę święciliśmy to, co nasza mama Marianna przygotowała, żeby włożyć do trzech koszyczków, gdyż ja i moje dwie siostry musiałyśmy mieć każda swój osobny koszyczek ze święconką. Do święcenia szłyśmy w odświętnych strojach krakowskich wykonanych własnoręcznie przez mamę. Wtedy, w czasie okupacji, strój ludowy krakowski uważany był za ubiór narodowy i noszenie go było traktowane jako przejaw patriotyzmu.
A co było w koszyczkach?
Jajka – mieliśmy od własnych kurek, chrzan – rósł w przydomowym ogródku, sól – często aż czarna od kamienia i pieprz – oczywiście erzac, czyli namiastka w postaci pieprzu ziołowego.
Chlebek mieliśmy z własnego ziarna zmielonego bądź ręcznie na żarnach, bądź w młynie u pana Bielskiego. Mieląc własnoręcznie przy użyciu żaren, trzeba było robić to po kryjomu, gdyż w czasie okupacji było to surowo zabronione.
Również wędlinę trzeba było zdobyć pokątnie, zazwyczaj doskonale sprawdzała się w tym przypadku pomoc sąsiedzka, na którą zawsze można było liczyć.
Kiedy w 1943 roku rodzicom udało się utuczyć niewielką świnkę, to ubój musiał się odbyć pod czujnym okiem administracji niemieckiej, gdyż połowę mięsa należało przekazać na rzecz wojska, oczywiście niemieckiego. W tym celu należało pojechać do Będzina na tak zwany szlachtus.
Poza wydarzeniami związanymi z Triduum Paschalnym, w pamięci najbardziej utkwił mi śmigus dyngus. Ileż było zabawy i radości w tym dniu. Razem z innymi dziećmi polewaliśmy się wodą, wykorzystując do tego psikawki zakupione od odpustowych kramarzy. W tym dniu przychodzili do nas również wujkowie i w bardziej dystyngowany sposób pokrapiali nasze małe główki perfumami.
I takie to bywały nasze święta, tak je zapamiętałam, dzięki czemu mogę je porównać do czasów dzisiejszych, gdy wszystko wygląda zupełnie inaczej…”.
Życzymy Państwu, aby podczas rodzinnych spotkań nie zabrakło wspomnień o minionych czasach. Czasach błogiej młodości waszych rodziców i dziadków. Niech popłynie rzeka opowieści. Utrwalcie te wspomnienia. Nie zapomnijcie o ich pamiętaniu.
Maria Masłoń i Artur Ptasiński
Kościół pw. św. Joachima w szacie wiosennej. Widok od strony plebani.
Stary kościół stanowi obecnie kruchtę świątyni zbudowanej w latach 1898-1908.
Widoczne na zdjęciu „Drzwi główne były na ten czas zamknięte, a do kościoła wchodziło się drzwiami bocznej nawy od strony starego wikariatu”.
Widok od strony Gródka Rycerskiego.