Dla Teatru Zagłębia porzuciłaś Warmię i Mazury i na dobre osiadłaś tutaj. Skąd taki pomysł na życie?
Jestem tu już 25 lat. Kawał czasu. Na ostatnim roku szkoły aktorskiej grałam w spektaklu „Lekcja” z panem Tadeuszem Madeją, który mieszkał w Sosnowcu, ale pracował i grywał też w Olsztynie. Pewnego dnia zapytał mnie, jakie mam plany, dodając: „Spróbuj w Zagłębiu. Umówię cię na rozmowę z dyrektorem Teatru Zagłębia Adamem Kopciuszewskim”. Miałam propozycję pracy w teatrach w Elblągu i Olsztynie. Dla mnie Zagłębie to była zupełnie obca kraina, prawie jak wyjazd do Ameryki. Pojechałam jednak na tę rozmowę i dyrektor Teatru Zagłębia po dwóch dniach do mnie zadzwonił, mówiąc: „Zapraszamy cię. Chcemy cię widzieć w naszym zespole”. I ja jakoś tak bez większego namysłu mówię: „No dobra, ahoj, przygodo, jadę do Zagłębia. Ruszam w nieznane!”.
Jak te początki w Zagłębiu i na Śląsku wyglądały?
Na pewno były trudne, ponieważ ja jestem osobą rodzinną i było mi ciężko, że jestem tutaj sama. Miałam oczywiście swoje mieszkanko, przydzielone przez teatr, na Ordonówny, ale jak się wraca po próbie i ma się wolne weekendy, a na początku nie gra się aż tak dużo, to bywało, że czułam się samotnie. Na szczęście, dość szybko znalazłam sobie dodatkowe zajęcie, bo zaczęłam studiować drugi kierunek – filologię polską, więc weekendy miałam zajęte. Pojawiły się nowe wyzwania, premiery, spektakle, projekty i koncerty. I tak minęło 25 lat. W tym czasie urodziłam dwójkę wspaniałych synów, Janka i Piotrka. Jan ma dziś 19 lat, a Piotrek 13 lat. Był to, intensywny czas, pod względem zawodowym (teatralnym oraz estradowym) i rodzinnym.
Dokładnie, bo raz widzimy cię na scenie teatralnej, a raz na muzycznej, czasem jednocześnie w dwóch rolach, zarówno aktorki, jak i wokalistki.
Zaczęło się od tego, że jeszcze w szkole aktorskiej pani profesor Irena Telesz poleciła mnie… Romom. W zespole romskim brakowało jednej wokalistki, bo córka kierownika muzycznego wyjechała do Londynu… i od tego rozpoczęła się moja przygoda ze śpiewaniem.
Udział nie-Romki w romskim zespole to raczej niespotykana sytuacja…
Był to zespół Hitano pana Adama Fedorowicza, który jest bratem ciotecznym Don Vasyla. Moje najlepsze imprezy, w tym mój pierwszy telewizyjny koncert, miał miejsce w Ciechocinku. To był chyba najpiękniejszy czas na studiach. Poznałam kulturę Romów od zupełnie innej strony. Miałam do czynienia z niezwykle utalentowanymi muzykami, wspaniałymi ludźmi, dla których dane słowo jest najważniejsze. Był nawet taki moment, że chcieli mnie zeswatać z członkiem swojej rodziny, co było chyba dowodem ich największego zaufania w stosunku do mojej osoby. Powiedzieli mi: „Ty jesteś nasza, ty masz naszą duszę”. I chyba faktycznie coś w tym jest. Nadali mi także przydomek – Księżyc, czyli Szandor. Praca z nimi była czymś niesamowitym i razem koncertowaliśmy prawie trzy lata, do momentu, kiedy opuściłam Warmię i przyjechałam do Zagłębia.
A co było potem?
Potem dołączyłam do zespołu eventowo-weselnego i uważam, że to była prawdziwa orka i szkoła życia, którą chyba każdy, kto chce pracować w rozrywce, powinien przejść… Uczy wytrwałości, cierpliwości i pokory. Następnie związałam się z agencją, w której tworzyłam różne projekty muzyczne, a potem sobie wymyśliłam, że chcę stworzyć Tribute to Maanam, bo zawsze ta muzyka głęboko gdzieś we mnie siedziała. Kora, po rozstaniu z Maanamem poszła swoją drogą, a członkowie dawnego zespołu stworzyli Złoty Maanam, a potem Ex-Maanam. Agencja, z którą współpracowałam, nie była przekonana co do mojego pomysłu. Ale uparłam się. Próbowaliśmy bardzo długo, aż w końcu udało się sprzedać pierwszy koncert. I było to objawienie. Połączenie mojej energii, zadziorności i interpretacji utworów Maanamu, okazało się strzałem w dziesiątkę. Koncerty zaczęły się sypać i ruszyło to lawinowo. I pewnego dnia zadzwonił do mnie basista z Armii i mówi: „Szukają wokalistki do Ex-Maanamu, zgłoś się”. Uznałam, że to jednak bez sensu, bo wokalistka do tej grupy została właśnie wybrana. Po długich namowach wysłaliśmy materiały i zapomniałam o sprawie. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Ryszard Olesiński – wybitny gitarzysta Maanamu i zaprosił na przesłuchanie. Przygotowana pojechałam na próbę, która wyglądała, w moim wykonaniu jak mini koncert, bo zawsze daję z siebie 300 procent. Po próbie Ryszard Olesiński, współzałożyciel zespołu, zwraca się do mnie: „Poczekaj tu chwilę. My zaraz wrócimy, tylko musimy pogadać”. Wrócił z Pawłem Markowskim, czyli legendarnym perkusistą Maanamu i słyszę: „Jeśli chcesz, to my cię witamy w zespole. Jesteś gotowa, by z nami grać”. Debiutowałam w Prudniku, na zlocie motocyklowym i tak się zaczęła moja historia z Ex-Maanamem. Potem były rozstania i powroty, bo taki jest rock and roll. Czas koncertowania z nimi był świetny. Podczas koncertu Wianki 2023 transmitowanego przez TVN, a zorganizowanego, by uczcić pamięć Kory, udało mi się porozmawiać z Kamilem Sipowiczem, który podszedł do mnie i podziękował za to, co robię. To było dla mnie bardzo ważne, choć wiem, że Kora była jedyna, niesamowita i niepowtarzalna, a my jedynie możemy lepiej lub gorzej interpretować jej twórczość. Stanęło na tym, że nasze ostateczne rozstanie z Ex-Maanamem, które nastąpiło w lutym 2024 roku, pokazało mi, że muszę iść własną ścieżką i wziąć los we własne ręce. Założyłam swój własny Band z najlepszymi muzykami w Polsce, m.in. z Marcinem Chatysem (basista KSU, były basista Ex-Maanam), Grzegorzem Wanatowiczem (gitarzysta zespołu Feel), Łukaszem Srokowskim (perkusista gwiazd) i Łukaszem Dudkiem (wybitny gitarzysta i pedagog). Stworzyliśmy Maanam Tribute Band i gramy koncerty w całej Polsce. W kręgu naszych muzycznych inspiracji jest nie tylko repertuar zespołu Maanam. Teraz wiosną stworzyliśmy projekt Lady Republika, czyli gramy utwory Republiki i Lady Pank. Niedawno rozpoczęła się moja gościnna współpraca z zespołem Perfect Gold – reaktywacją legendarnego Perfectu. Współpracuję także z Pawłem Remańskim. Nakręciliśmy teledysk i nagraliśmy utwór „Tyle było już”, który promuje Sosnowiec i historię, która mi się przydarzyła. Udało mi się uzyskać środki na produkcję teledysku w ramach Sosnowieckiego Programu Wspierania Inicjatyw Kulturalnych. Słowa i muzykę do tego utworu napisał właśnie Paweł Remański. Pokazałam w teledysku wszystkie miejsca, które są dla mnie ważne w Sosnowcu. Od dworca, na którym rozpoczęła się przed laty moja przygoda, przez kawiarenkę Abadaba, Teatr Zagłębia i cudowny park w Kazimierzu. Trzy lata temu przeprowadziłam się z Katowic do Sosnowca. Bardzo lubię to miasto. Nie rozumiem totalnie animozji, które narosły wokół Sosnowca. Zamieszkałam na ulicy Sobieskiego. Sąsiedzi przyjęli mnie bardzo ciepło – sosnowiczanie to wspaniali ludzie. I przez to, że mieszkam przy Stawikach, odkryłam moje sosnowieckie Mazury. Kiedy tęsknię za Mazurami, to idę nad Stawiki i wyobrażam sobie, że jestem w domu rodzinnym.
Da się pogodzić grę w teatrze z koncertowaniem?
Ja to muszę pogodzić. Estrada daje mi inną przestrzeń. Teatr z estradą znakomicie się uzupełniają. Najwięcej koncertuję podczas wakacji, kiedy w teatrze jest przerwa. Teraz wraz z Krzysztofem Wartakiem, Magdą Meisel, Marcelem Różanką oraz z innymi artystami przygotowuję kolejny projekt wokalny pod tytułem „Malowana”. Premiera już wkrótce. Koncert odbędzie się w styczniu 2025 roku w Katowicach. Mam nadzieję, że będzie to petarda, muzyczna i wizualna, ponieważ czegoś takiego jeszcze na rynku muzycznym nie było.
Ulubiona rola w Teatrze Zagłębia?
Może to głupie, ale jest nią Ania z Zielonego Wzgórza, którą gram już od wielu lat. Dostałam za tę rolę też sporo nagród. Ale ja chyba jestem w życiu taką Anią, ta postać jest mi niezwykle bliska i ciągle jest cudowny odbiór tego spektaklu przez kolejne pokolenia, które płaczą i trzymają kciuki za mnie i za Gilberta, choć wiedzą, jak ta historia się skończy. Kocham tę rolę i to przedstawienie. Przełomową rolą na pewno była też rola Matki w „Korzeńcu” Remigiusza Brzyka, która pootwierała mi aktorskie ścieżki i uświadomiła, że drzemią w nas różne rodzinne historie i demony.
Jak przebiegają przygotowania do świąt?
Gramy przedstawienie 22 grudnia, więc jakie to mogą być przygotowania? W tym roku postanowiłam więc wesprzeć innych i zamówiłam pierogi, uszka i ciasto. U mojej mamy kupione rzeczy nie wchodzą w grę, bo wszystko trzeba zrobić samemu. Jednak u mnie w tym roku będzie inaczej. Nie wiem, jak mama to zniesie, kiedy to przeczyta. Z góry ją za to przepraszam, ale końcówka roku jest dla mnie bardzo intensywna.
Czy na Warmii i Mazurach na świątecznym stole królują inne przysmaki niż w Zagłębiu?
Jest bardzo podobnie, ale nie robimy makówek. Moja babcia przygotowywała słodki przysmak z makiem, ale wykorzystywała do tego sucharki. Na Warmii i Mazurach nie je się zupy rybnej czy grzybowej, a króluje barszcz z uszkami. Choć nie ma zupy rybnej, którą się je bardziej w ciągu roku, to na stołach jest na pewno więcej ryb. Są karpie we wszystkich odmianach, pieczone, faszerowane, smażone, nadziewane szczupaki, sandacze i dużo śledzi, kapusta z grzybami, sos tatarski, sałatka jarzynowa i kompot z suszu.
Czego warto sobie życzyć w Nowym Roku?
Zdrowia, miłości i wzajemnej życzliwości. Żyjmy w zgodzie ze sobą, nie krzywdźmy siebie nawzajem słowem ani czynem. Bądźmy dobrzy dla innych, bo dobro do nas wraca.
Dziękuję za rozmowę.