Jak wyglądałyby tereny między Zagórzem a Klimontowem gdyby nie decyzja władz PRL z 1971 roku w sprawie budowy Huty Katowice? Teren pól i łąk przeznaczono pod budowę osiedli dla pracowników huty, którzy do Zagłębia zjechali z całej Polski. Nazywano to osiedle – gdy powstawało – drugim Sosnowcem. Jak powstawało największe dzisiaj blokowisko w Sosnowcu?
Wioska indiańska w rejonie ul. Kieleckiej w Zagórzu, archiwum Włodzimierza Głaza
Zagórze i Klimontów mają długą, sięgającą średniowiecza, historię. Ich funkcjonowanie zmieniło najpierw górnictwo i powstanie kopalń Mortimer i Klimontów. W górniczo-rolniczą tradycję w latach siedemdziesiątych z impetem wszedł przemysł hutniczy. Jedna ze sztandarowych inwestycji Polski z czasów urodzonego przecież w pobliskiej Porąbce Edwarda Gierka, czyli Huta Katowice, potrzebowała terenów pod budowę mieszkań dla swoich pracowników. Wybór na jedno z wielkich osiedli padł na tereny zajmowane przez pola, łąki, ogrody działkowe i nieliczne domy między Zagórzem a Klimontowem. Osią nowego osiedla stała się dotychczasowa ulica Armii Czerwonej w Zagórzu łącząca Dąbrowę Górniczą z Mysłowicami. Zaniknęły za to dwa tradycyjne ciągi komunikacyjne – łączące Zagórze i Klimontów popularne „Kasztany”, których pozostałością jest poprzecinana blokami aleja Wolności i ważna kiedyś droga, którą do połowy lat 70. jeździły autobusy z miasta Zagórze do miasta Sosnowiec – od krzyża przy ul. Popiełuszki przez Małe Zagórze przez podnóże dzisiejszej Górki Środulskiej do ulicy Kombajnistów (do 1975 r. Zagórskiej).
Dekada lat siedemdziesiątych to widoczna zmiana w tkance mieszkaniowej w całej Polsce. Na porządku dziennym znalazły się wyburzenia starych kamienic pamiętających często cara i domów prywatnych po to, by zrobić miejsce nowym osiedlom z wielkiej płyty z kilkoma czy kilkunastoma piętrami. Zmiany te obserwowali m.in. filmowcy. Do dziś oglądamy przecież „Filipa z konopi”, „Nie ma róży bez ognia” czy „Alternatywy 4”. W Zagórzu i Klimontowie nic nie wiadomo o postaci przypominającej dozorcę Anioła, ale z niedziałającymi windami, brakiem sklepów czy trudnościami w komunikacji miejskiej i całą gamą wszelakich usterek pierwsi mieszkańcy nowych bloków borykali się tak jak bohaterowie tych filmów.
Niemal pół wieku temu – w 1975 roku – Zagórze i Klimontów, ale też Kazimierz Górniczy, Porąbka czy Maczki zostały włączone w granice Sosnowca, zaś prawie dokładnie 45 lat temu mieszkańcy nowych osiedli zyskali nowe adresy. 9 października 1979 roku Miejska Rada Narodowa w Sosnowcu podjęła uchwałę, na mocy której wśród nowych bloków pojawiły się takie nazwy jak: aleja Przyjaźni (dziś Blachnickiego), aleja Zawadzkiego (dziś Rydza-Śmigłego), aleja Budowlanych (dziś Paderewskiego), Korownikowa (dziś Bora-Komorowskiego), Wasilewskiej (dziś Kisielewskiego), Białostocka, Łomżyńska, Mielecka, Koszalińska, Lubelska, Radomska, Kielecka i PPR (dziś Bohaterów Monte Cassino). Skąd nazwy dotyczące miast w różnych częściach Polski? Prawdopodobnie w nawiązaniu do przedsiębiorstw, które pracowały w Sosnowcu. Nowe bloki budowały m.in. Kieleckie, Białostockie czy Lubelskie Zjednoczenia Budowlane. Co ciekawe, nie obyło się bez problemów, bo część z tych nazw już istniała w rejonie Dańdówki, więc radni postanowili przemianować również tamte ulice. I tak tamtejsze ulice Białostocka i Kielecka stały się odpowiednio Kujawską i Krynicką, a ulicę Zawadzkiego włączono w ciąg ulicy Traugutta. Warto dodać, że MRN zdecydowała też, że dotychczasowe osiedla A i B będą nosić oficjalną nazwę Osiedle Przyjaźni, a osiedla C i D – Osiedle Budowlanych. Sztuczność tej decyzji potwierdza to, że dzisiaj nikt o tych nazwach już nie pamięta i nie wie, gdzie się takie osiedla mieszczą.
Od połowy lat siedemdziesiątych, gdy zaczęło powstać, nowe osiedle było oczkiem w głowie władz. Swój nowy dom miał tu znaleźć kilkanaście tysięcy robotniczych rodzin, a budowę odwiedzali goszczeni przez miejscową PZPR partyjni aktywiści z całej Polski. Bloki powstawały, ale z czasem trudności gospodarcze coraz bardziej zaczęły dawać się we znaki. A do tego i częste w tamtych latach na budowach obijanie się, pijaństwo, ale i brak materiałów. Pamiętacie robotników, którzy pilnują budowy przy Alternatywy 4 rozmawiających o cielącej się na wsi krowie i spieszących się na piwo, „bo im zamkną”? Ano właśnie.
Kiedy bloki były już gotowe i zamieszkali w nich pierwsi lokatorzy, okazało się, że nie zadbano na czas o osiedlową infrastrukturę. W 1980 roku mieszkańcy żalili się na przykład, że na wielkim osiedlu nie ma ośrodka zdrowia. W planie oczywiście był, nawet rozpoczęła się w 1976 roku budowa przy ul. Wasilewskiej (przychodnia do dziś działa przy ul. Kisielewskiego), ale budowa na długi czas stanęła. A w Zagórzu tylko w latach 1975-1978 oddano do użytku 7 tysięcy mieszkań, a przyjmując, że standardowa rodzina wtedy liczyła dwójkę rodziców i dwójkę dzieci, daje prawie 30 tys. mieszkańców, którzy mają potrzebę skorzystania z tych czy innych usług. W Szkole Podstawowej nr 39, którą wybudowano dla 750 uczniów w 1981 roku uczyło się ich aż 1669! Nauka odbywała się na trzy zmiany – od 7.45 do 18.50, a całość udało się w taki sposób zaplanować tylko dlatego, że długość przerw zredukowano do pięciu minut. Jesienią 1981 roku w szkole funkcjonowało trzynaście klas pierwszych. Na przyszły rok szkolny planowano ich… piętnaście, a tylko trzy klasy ósme miały opuścić szkołę w czerwcu.
Szczyt problemów przypadł na okres tzw. karnawału Solidarności między porozumieniami sierpniowymi a stanem wojennym, dlatego może właśnie dość otwarcie problemy nowego Zagórza wyartykułowały wtedy „Wiadomości Zagłębia”, które wytykały całkowity brak wśród nowych bloków dróg, chodników, oświetlenia, zieleńców i placów zabaw. W 36 budynkach przeciekały dachy, lokatorzy z 200 mieszkań zgłaszali złą jakość stolarki okiennej, a z 500 skarżyli się na wilgoć w mieszkaniach – głównie przez te, że bloki pozbawione były elewacji. Z 15 pawilonów handlowych gotowych było 6, a z pięciu szkół – trzy. Usterki stwierdzono ogółem w 73 z 94 oddanych tu budynków. O gorącej sytuacji na nowym osiedlu świadczy list, który teleksem do ministra budownictwa i przemysłu materiałów budowlanych Jerzego Brzostka wysłali prezydent Sosnowca Edward Włodarczyk i I sekretarze partii w Sosnowcu i Hucie Katowice Jan Zieliński i Marian Doroś.
„Budownictwo to zostało zrealizowane w sposób niekompleksowy. Brakuje 60 proc, infrastruktury społecznej i technicznej, a przede wszystkim jego jakość jest katastrofalna, odnosząc do i tak niskiego standardu krajowego. Czynniki te doprowadziły do powstania słusznego niezadowolenia mieszkańców osiedla — głównie pracowników huty „Katowice”, które w każdej chwili grożą wybuchem poważnego konfliktu społecznego” – napisali w liście.
Do Zagórza razem z władzami miejskimi i partyjnymi przyjechali w końcu na rekonesans dyrektor departamentu w ministerstwie Tadeusz Opolski i dyrektor Wojewódzkiej Dyrekcji Rozbudowy Miast (ach, ta PRL-owska fasadowość) Włodzimierz Czechowski. Przedstawiciel Białostockiego Zjednoczenia Budowlanego przyznał, że pracownicy nie chcą pracować na budowie, bo woleli by to robić w swoich rodzinnych stronach, z kolei pracownik Mieleckiego Kombinatu Budowlanego, które wykonywało sieć wodno-kanalizacyjną stwierdził, że zalewom winne jest złe rozeznanie geologiczne i brak melioracji…, a także – „błędy i wypaczenia minionego dziesięciolecia”. Do spotkania doszło już bowiem po odwołaniu ekipy gierkowskiej. Zgodnie stwierdzono jednak, że wykonanie prac jest niezbędne biorąc pod uwagę kwestię… zaufania do władz. W kolejnych latach osiedle pomału zagospodarowywano. Ale jeszcze w 1985 roku przy ul. PPR ślimaczyła się budowa pawilonów handlowych, a na całym osiedlu mnóstwo było wykopów oraz betonowych płyt i słupów, które – jak zauważyła „Trybuna Robotnicza” przydałyby się na innych tego typu budowach. W końcu otwarto za to przychodnię przy ul. Kisielewskiego. Ale nie wszystkie postulaty mieszkańców z tego okresu zrealizowano. Na początku lat osiemdziesiątych mieszkańcy prosili o lokalizację w Zagórzu komisariatu MO. Już dawno temu milicję zastąpiła policja, a komisariatu w Zagórzu jak nie było tak nie ma…