Marian Kantor-Mirski w latach trzydziestych wydawał broszury poświęcone historii zagłębiowskich miast i wsi będące dzisiaj cennym źródłem wiedzy o regionie. Mija właśnie osiemdziesiąt lat od śmierci autora.
Na wschód i północ od zamku sieleckiego, jeszcze w drugim dziesiątku XIX wieku szumiał odwieczny bór, ręką ludzką nietknięty. Wzdłuż Brynicy od Milowic do Modrzejowa istniały około r. 1845 nieprzebyte topieliska, porośnięte moczarowatą sosną. Nawet centrum Sosnowca, w miejscach gdzie dziś stoją: kościół parafialny, biura Towarzystwa Sosnowieckiego i cerkiew około r. 1870 było pokryte gęstym lasem i moczarami. (…) W takich puszczach i z małej osady w roku 1902 wyrosło miasto, które swój zawrotny rozrost zawdzięcza bogactwu złóż węglowych, jakie znajdują się nie tylko na jego terenie, ale i w najbliższej okolicy – tak o Sosnowcu pisał w wydanym w 1931 roku jednym z zeszytów z cyklu „Z przeszłości Zagłębia Dąbrowskiego i okolicy” Marian Kantor-Mirski, jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy zagłębiowski regionalista i ojciec Tadeusza Kantor, założyciela teatru Cricot 2. W tym roku mija osiemdziesiąt lat od jego śmierci. Kantor-Mirski zginął na przełomie marca i kwietnia 1942 roku w obozie w Oświęcimiu, dokąd trafił z jednym z pierwszych transportów aresztowany przez Niemców w Tarnowie za działalność konspiracyjną.
Marian Kantor-Mirski ma dzisiaj swoją ulicę w Sosnowcu (niewielka uliczka na Józefowie, wcześniej Boczna i ZWM), ale wcale nie pochodził z naszego miasta, ani z Zagłębia. Urodził się w 1884 roku w Czerminie koło Mielca. Z zawodu był nauczycielem. Gdy wybuchła I wojna światowa, wstąpił do Legionów Polskich. To z tego okresu pochodzi pseudonim Mirski, który z czasem stał się drugim członem jego nazwiska. Swoje Legionowe wspomnienia wydał w latach trzydziestych pod tytułem „Od Rarańczy do Kaniowa”. Brał też udział w powstaniach śląskich, gdzie zaznajomił się m.in. w późniejszym wieloletnim wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim. To na Górny Śląsk rzuciły go też powojenne losy. Kantor-Mirski powrócił do zawodu nauczyciela. Organizował m.in. polskie szkolnictwo w Rudzie Śląskiej, był też kierownikiem szkoły w Szopienicach-Roździeniu. W 1926 roku został zdymisjonowany i przeniósł się za miedzę, czyli do Sosnowca. Tutaj podjął z czasem pracę jako urzędnik w Powiatowej Kasie Chorych, rozpoczął też działalność publicystyczną.
Zagłębie Dąbrowskie, a zwłaszcza jego dzieje, stały się jego prawdziwą pasją. W latach 1931-32 spod pióra Kantora-Mirskiego wyszły wspomniane zeszyty „Z przeszłości Zagłębia Dąbrowskiego i okolicy”, a w późniejszych latach podobne opracowania poświęcone ziemi zawierciańskiej i olkuskiej.
O Sosnowcu Kantor-Mirski pisał, trzeba przyznać – czasem w nieco bajkowym stylu, ale nie zapomina o ważnych dla historii miasta zdarzeniach – budowie linii kolejowej czy bitwie powstańców styczniowych. Na pewno zbierając informacje dotyczące wydarzeń z drugiej połowy XIX wieku na początku lat trzydziestych mógł mieć jeszcze kontakt z ich świadkami, względnie z osobami, które wiedzę tę pozyskały od rodziców. Powstańcy styczniowi w II RP zostali po wielu latach doceniony przez państwo. Kantorowi-Mirskiemu udało się ustalić nazwiska kilkunastu z nich. „Znaczna część z tej grupki już zakończyła swój doczesny marsz szlakiem żywota i odeszła w zaświaty, wezwana do apelu przez Pana nad Pany – a tylko paru w oczekiwaniu na larum grobowe, zwraca od czasu do czasu, na ulicach miasta na siebie uwagę, majestatem granatowego munduru i rogatywki z srebrnym szamerunkiem – powagą białych jak mleko włosów i pochyloną wiekiem postacią” – pisał.
Jakie zdanie o Sosnowcu z przełomu XIX i XX wieku uzyskał u swoich rozmówców Kantor-Mirski? „Gdy z oparów wodnych, kłębiących się nad bagnami i topieliskami dawnemi, wyrósł dworzec kolei żelaznej, razem z nim rozpoczęła swój żywot ul. Modrzejowska, która dotychczasowej nazwy nie zmieniła. Pierwsze jej „gmachy” zaczęto wznosić w tem miejscu, gdzie przecina ją obecnie ul. Targowa. Stąd aż do dworca był plac pusty, pełen wybojów, bajor itp. pułapek na całość nóg pierwszych businessmanów. Drugą ulicą kończącą się przy bagnistych łąkach (dzisiaj róg ul. 3-go Maja i Małachowskiego) była ul. Kolejowa (później zwana Główną, obecnie 3-go Maja). Trzecia z rzędu ulica powstała na wyrębisku leśnem i została nazwana Iwangrodzką (dzisiejsza Dęblińska). (…) Naturalnie, że ulice owe posiadały tylko nazwę ulic, bo w rzeczywistości były zwykłemi drogami polnemi, pełnemi wybojów, wykrotów itp. dziur, a jedyną ulicą, dość znośnie zabudową w r. 1881 była ul. Kolejowa.”
Wielu mieszkańców sentymentem darzyło czasy dorewolucyjne, które kojarzyły się z zamożnością związaną z faktem, że Sosnowiec był wówczas miastem granicznym. „Około r. 1898 Sosnowiec chociaż był jeszcze wsią, już posiadał sześć hoteli: Victoria, Warszawski, Grand, Saski, Drezdeński i Niemiecki (dzisiaj ich tyle nie posiada) – dwa teatry: „Zimowy” na 600 osób, „Letni” na 700 osób (dzisiaj tylko jeden), – nawet dwa zakłady fotograficzne: Braci Altmanów i Brodowskiego (pierwszy trwa niezłomnie na stanowisku do dnia dzisiejszego) – dwie cukiernie: Roszkowskiego i Wiśniewskiego, – pięć restauracji pierwszorzędnych: Zarzyckiego, Dajkowskiego, Hojnkisa, Berendta i Szymańskiego, w których kawior na misach podawano, a pieczywa za darmochę tyle, ile gość mógł skonsumować i napchać w kieszenie (Hej, były to czasy, były). Wszystko w tych czasach posiadał Sosnowiec, nawet piętnaście „drynd”, które jeżdżąc po wyboistych i zawsze błotnistych „ulicach”, wykonywały istny „taniec św. Wita”, a u pasażerów wywoływały objawy morskiej choroby – tylko latarń nie uświadczył nigdzie, prócz tej, co rozjaśniła w nocy grząskie bajora przed dworcem. Niedawno rozmawiając z pewnym starej daty obywatelem Sosnowca o tych minionych czasach, taką usłyszałem „porcję”: „Nie było mój panie latarni, ale były bagna, kawior i pieniądze, – dziś mamy elektrykę, piękne chodniki, ale puchy w kieszeni. Ot co! Wypowiedziawszy ze złością te słowa, splunął z irytacją, wsadził z rozmachem fajeczkę między zęby i odszedł bez pożegnania”
W 1938 roku Marian Kantor-Mirski opuścił nagle Zagłębie Dąbrowskie. Dopadły go kłopoty finansowe. Jego działalność nie zawsze spotykała się też ze zrozumieniem, chociaż w ramach prenumeraty jego zeszytów, wydawnictwa docierały daleko poza zagłębiowskie miasta i wsie, m.in. do Warszawy, Kutna, Kielc, Rzeszowa, Piotrkowa Trybunalskiego i Równego, a nawet za granicę – do Berlina i francuskiego Lens, być może do tęskniącego za rodzinnymi stronami emigranta, których w tamtych czasach przecież nie brakowało.
Po wybuchu wojny Kantor-Mirski mieszkał w Krakowie i Tarnowie. W tym drugim mieście został aresztowany przez Niemców. W lutym 1942 roku trafił do obozu w Oświęcimiu. Kilka tygodni później już nie żył.