Smutne wieści napłynęły z Francji. W Saint-Mandrier-sur-Mer pod Tulonem zmarł Andrzej Jarosik, były napastnik Zagłębia Sosnowiec i reprezentacji Polski. Zgon nastąpił 23 kwietnia bieżącego roku, ale dopiero w połowie maja informacja o śmierci legendarnego piłkarza dotarła do opinii publicznej. Jego śmierć potwierdziła najbliższa rodzina piłkarza mieszkająca w Sosnowcu. Andrzej Jarosik miał 79 lat.
Andrzej Jarosik urodził się w Sosnowcu. Był wychowankiem Zagłębia, którego barw bronił od 1958 roku. Pochodził z Pogoni, mieszkał w ubogich warunkach w starej kamienicy przy ul. Kopernika. Ojca nie pamiętał. Zmarł w wyniku wypadku w Hucie Buczek. Matka Stanisława była prządką w zakładach odzieżowych Schoena. Jak mówili o nich sąsiedzi, była to rodzina biedna, ale porządna.
Jarosik od najmłodszych lat biegał za piłką, zaczynał od odbijania nią o drzwi komórki. Odkrył go podczas turniejów dzikich drużyn, które wówczas cieszyły się sporym zainteresowaniem, Józef Kryczek, społecznik, jeden z organizatorów takich zmagań, które odbywały się m.in. w miejscu, gdzie dziś mieści się budynek SP nr 3 przy ul. Hutniczej. Wówczas był to plac, który nijak nie przypominał obecnych boisk. Podczas takich turniejów na Pogoni odkryto także Jana Leszczyńskiego, który podobnie jak Jarosik niedługo potem trafił do Zagłębia, zagrał także w reprezentacji Polski.
W pierwszym zespole debiutował 9 czerwca 1963 roku w wygranym 6:1 meczu z Lechem Poznań. Debiut udokumentował bramką na 3:0. W pierwszym sezonie zaliczył w sumie dwa ligowe występy. W Zagłębiu grał do końca 1974 roku. W tym czasie zaliczył 265 ligowych gier, zdobył w nich 113 bramek. Wszystkie mecze rozegrał w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Do dziś nikt nie pobił jego klubowego rekordu pod względem ilości zdobytych goli. Trzykrotny wicemistrz Polski, zdobywca Pucharu Polski. Ostatni mecz w barwach Zagłębia rozegrał 10 listopada 1974 roku. Sosnowiczanie przegrali wtedy 0:1 w Gdyni z Arką. Dwukrotny król strzelców I ligi – w latach 1970 i 1971. Laureat Złotych Butów katowickiego Sportu w 1970 roku.
W reprezentacji Polski Andrzej Jarosik zaliczył 25 gier, zdobył w nich 11 bramek. Debiutował 16 maja 1965 roku meczem przeciwko Bułgarii w zespole prowadzonym przez Ryszarda Koncewicza. W eliminacjach do MŚ 1970 roku w trzech meczach eliminacyjnych zdobył cztery bramki. W 1972 roku znalazł się w kadrze Kazimierza Górskiego na Igrzyska Olimpijskie w Monachium, ale nie zagrał w żadnym meczu. Do historii przeszła sytuacja, która miała miejsce podczas meczu z ZSRR. Do przerwy Polacy przegrywali 0:1. Na nieco ponad dwadzieścia minut przed końcem gry trener Górski rzucił w stronę Jarosika: „Andrzej, rozbieraj się, wchodzisz na boisko, zastąpisz Guta!”. W odpowiedzi trener usłyszał: „Teraz? To ja nie chcę!”. Górski nie wdając się w polemikę z podopiecznym, szybko skierował się w stronę Zygfryda Szołtysika. „W takim razie, Zyga, ty wejdziesz!”. Piłkarz Górnika Zabrze pojawił się na boisku w 71. minucie, a w 79. minucie po golu Kazimierza Deyny było 1:1. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył dla naszej drużyny właśnie Szołtysik, który trafił na 2:1 na trzy minuty przed końcem meczu. Dzięki tej wygranej, a następnie zwycięstwu nad Marokiem w kolejnym meczu nasz zespół zameldował się w finale IO, gdzie po zwycięstwie nad Węgrami 2:1 sięgnął po olimpijskie złoto. Dla Jarosika tamta niesubordynacja w stosunku do trenera Górskiego słono go kosztowała. Napastnik sosnowiczan był rozczarowany faktem, że nie grał w wyjściowym składzie. Po słynnym „teraz nie wchodzę” w reprezentacji Polski już więcej nie zagrał. W kraju sprawę „zamieciono pod dywan”. W końcu ówczesny I sekretarz KC PZPR Edward Gierek pochodził z Sosnowca, a Zagłębie było jego ulubionym klubem. Mówiło się za to o kunszcie trenerskim Górskiego, który w odpowiednim momencie sięgnął po Szołtysika…
Z olimpiady wrócił bez medalu. Otrzymali je tylko gracze, którzy zagrali w finale. Reszta miała w kraju otrzymać repliki medali. W przypadku Jarosika i bramkarza Mariana Szei, którzy w IO nie zagrali, ich nazwiska długo były pomijane w wykazach medalistów olimpijskich. PKOl uznał jednak ich prawa do medali i w 2001 roku i przyznał im złotą odznakę. Kilkanaście lat później w rozmowie z Gazetą Wyborczą żona Andrzeja Jarosika, malarka Barbara Szastak -Jarosik, mówiła, że znakomity piłkarz napisze list do kibiców z Sosnowca i wraz z aktualnym zdjęciem przekaże je fanom Zagłębia za pośrednictwem małżonki, w momencie gdy ta przyjedzie do Polski odebrać odznaczenie. Tak się jednak nie stało.
Jarosik opuścił Polskę na początku 1975 roku. Wyjechał do Francji. Najpierw grał w Racingu Strasbourg, a potem bronił barw SC Toulon. Jego partnerem na boisku był wówczas Jean Tigana, późniejsza gwiazda reprezentacji Francji. Przygodę z futbolem Jarosika zakończyło poważne złamanie nogi, którego sprawcą był inny znany gracz francuskiej kadry, Marius Tresor. Na boisko już nie wrócił, tak naprawdę nigdy nie powrócił do pełnej sprawności. Nie chciał zostać przy piłce, nie interesowała go praca trenerska, choć były takie oferty. W 1986 roku ukończył studia elektroniczne, zajmował się m.in. montażem sieci elektrycznych.
Po wyjeździe z Polski Jarosik zerwał kontakty tak z ojczyzną, jak i z klubem, w którym się wychował i stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Krążyły legendy o nim, które w większości nijak miały się do rzeczywistości, o czym po latach wspominał m.in. szwagier piłkarza Jerzy Szastak. Jedna z nich mówiła m.in. o śmierci Jarosików w wypadku samochodowym. Dużo mówiło się o także o tym, że były piłkarz miał popaść w alkoholizm, co również było plotką wyssaną z palca.
Bożyszcze sosnowieckich kibiców sprzed lat pozostawał głuchy na wszelkie próby skontaktowania się z nim, nie skorzystał m.in. z zaproszenia na 100-lecie klubu, choć bardzo mocno liczył na to ówczesny dyrektor klubu z Sosnowca, Wojciech Rudy, który miał przyjemność wspólnej gry z Jarosikiem. Jego losy owiane były tajemnicą. Co nieco udało się dowiedzieć za pośrednictwem wspomnianej rozmowy Gazety Wyborczej z żoną piłkarza, która wraz z córką Andrzeja Jarosika mieszkają we Francji. To wówczas pani Barbara zdradziła, że jej mąż obraził się na Zagłębie i Sosnowiec w momencie, gdy ówczesne władze klubu nie chciały się zgodzić na jego transfer do angielskiego Tottenhamu, choć to przecież nie władze klubu, ale tzw. „góra” decydowały o tym, kto i kiedy może ewentualnie wyjechać za granicę.
Umarł tak jak żył przez ostatnie lata. Po cichu, z dala od zgiełku. Kibice o jego śmierci dowiedzieli się dopiero kilka tygodni po tym jak odszedł na zawsze. Być może wpływ na to, że losy legendy tak się potoczyły, miał fakt, że jak po latach wspominał Józef Gałeczka, legendarny piłkarz i trener Zagłębia, Jarosik był dość słaby psychicznie. Niepowodzenia szybko go deprymowały, wówczas zamykał się w sobie. Po tym jak musiał skończyć z grą w piłkę, popadł w depresję, nie chciał oglądać meczów w telewizji… Jak opisywał go w książce „Zagłębie Sosnowiec – Historia piłki nożnej” Jacek Skuta, Jarosik był fanem The Beatles, na zgrupowania czy to klubowe, czy reprezentacji zabierał ze sobą adapter, płyty, słuchawki. Gdy koledzy „ruszali w miasto”, on oddawał się muzycznej pasji. Zawsze modnie ubrany, przystojny. Nie przypadkowo dorobił się ksywy „Bitles”. W Sosnowcu dla wielu, zwłaszcza pokolenia dzisiejszych 60- i 70-latków pozostanie na zawsze w pamięci jako najlepszy piłkarz w historii piłkarskiego Zagłębia. I nic tego nie zmieni!
Tekst: Krzysztof Polaczkiewicz