Wspomnienia
Publikujemy list naszej Czytelniczki, który napłynął do naszej Redakcji kilka dni temu w związku ze zbliżającym się Świętem, 1 listopada.
Szanowna Redakcjo!
Zbliża się 1 listopada, który w naszym życiu nabiera szczególnego znaczenia. Będę więc wdzięczna, jeśli na łamach „Kuriera Miejskiego” ukażą się moje przemyślenia z okazji święta umarłych.
„Umarłych wieczność dotąd trwa, póki pamięcią Im się płaci”… Te słowa naszej noblistki Wisławy Szymborskiej są szczególnie aktualne dla świata ludzi żyjących.
Dziś, w przededniu tego święta, pragnę abyśmy byli razem z nimi. To wspomnienia o tych, których już nie ma pośród nas, a którzy swoimi zasadami, jakimi kierowali się w życiu, pozwalają nam na zadumę. Sami bowiem nie wiemy jeszcze, kiedy wstąpimy na ścieżki, prowadzące do poznawania magii tajemnicy, która jest każdemu przeznaczona i to jeszcze w pokonywaniu tej drogi w samotności i przekroczeniu rzeki Lete…
Kiedy obcujemy z tymi, którzy odeszli, to mimo woli zaglądamy w drugi świat, uchylamy furtkę nieznanej krainy i wchodzimy do krainy pamięci, która nas wiedzie do szczęśliwości. Dzisiaj, w przededniu tego Święta, pragnę spotkać się z mieszkańcami Sosnowca, którzy w świecie kultury zostawili ślad w procesie przybliżenia światu miasta Sosnowiec.
Wielką rolę w tym odegrali sosnowiczanie: Igor Gostyński i Jerzy Nowiński. Pan Gostyński był przedstawicielem zespołu Mazowsze, pracował jako menadżer, jeździł po świecie, zawierał umowy dotyczące występów zespołu i był wszędzie znany jako „Igor z Sosnowca”.
Drugi to Jerzy Nowiński – solista zespołu „Śląsk”, tenor. Gdy ktoś nie mógł kupić biletu na koncert, wchodził, mówiąc: „Ja do pana Jerzego z Sosnowca” i to działało. Był również solistą Opery w Bytomiu. Innym, znaczącym w świecie solistą wokalistą był Marian Porębski, poznany przeze mnie we Francji na sympozjum biograficznym polonistyki VAUDRICOURT w 2004 roku. Jego międzynarodowa sława jako barytona wagnerowskiego w świecie znana jest na równi z Janem Kiepurą. Był również pedagogiem i kompozytorem mieszkającym we Francji. Koncertował na całym świecie. Zawsze mówił: „Jestem sosnowiczaninem, bo urodziłem się w Sosnowcu”. Pragnął wrócić do swojego miasta, a to pragnienie spotęgował jego przyjazd w 2005 r. do Sosnowca na zaproszenie UTW. Chciał kupić mieszkanie, zamieszkać tutaj na stałe, założyć Muzeum, któremu zamierzał podarować swoje archiwalne nagrania, książki, zdjęcia i dokumenty. Marzyło mu się uczestnictwo w życiu kulturalnym miasta, koncertach, np. poetycko-literackich dr Krystyny Kalemby, która go poznała na sympozjum. Również był zachwycony twórczością Piotra Kowalskiego, znanego rzeźbiarza i miał dużo planów, ale przede wszystkim najważniejszy był powrót do Sosnowca. Niestety, nie udało się tego dokonać, a szkoda… Wymieniony wyżej Piotr Kowalski jest znanym w świeci rzeźbiarzem. Miał wystawy w różnych miastach Europy, m.in. w Rzymie, Arezzo czy Budapeszcie. Był również cenionym artystą w dziedzinie medalierstwa. Tematy czerpał z historii, literatury i przyrody. Rzeźby jego stanowią odbicie rzeczywistości, a były dowodem umiłowania wszystkiego co polskie i gorącym umiłowaniem patriotyzmu.
Byłoby piękną laurką poświęconą jego pamięci, gdyby Muzeum pokazało prace tego wspaniałego artysty, który teraz jest zapomniany.
Pragnę jeszcze wymienić nazwiska znanych muzyków, którzy zostawili ślad po tak pięknej swojej działalności w Sosnowcu. Dwie siostry: Olga i Nina Koziełkow uczyły się gry na fort w Petersburgu. W Sosnowcu uczyły w szkole muzycznej. W myśl zasady, że w uprawianiu sztuk jest ważna wyobraźnia i wrażliwość, one uczyły uczniów tych zasad. Szkoda, że o nich nikt nie wspomina… Wspomnienia te pragnę zakończyć wymienieniem jeszcze jednego nazwiska: Włodzimierza Kamieńskiego, nauczyciela gry na fortepianie, w czasach gdy jeszcze nie było szkoły muzycznej. W ciągu kilku lat działalności pedagogicznej uczęszczało do niego na lekcje, które odbywały się w domu, prawie 40 uczniów – dzieci, mieszkańców Sosnowca.
Warto wspomnieć kilka nazwisk: Teresa Garbulińska, która potem była studentką w klasie fortepianu prof. Henryka Sztompki w Akademii Muzycznej w Krakowie. Również dr Jan Piasecki jako dziecko uczył się u niego grać na fortepianie, a gdy poszedł na studia medyczne do Krakowa, wszczepiona miłość do muzyki zaowocowała lekcjami u prof. Reginy Smędzianki. Także dyrektor szkoły muzycznej w Sosnowcu, Irena Szyller-Służałek, pobierała pierwsze lekcje u niego. Włodzimierz Kamieński to był mój Ojciec. Był człowiekiem niewidomym, gdy przestał uczyć na fortepianie (w latach 60-tych), prowadził chór w liceum Plater, a potem w liceum Staszica, uwrażliwiając młodzież na piękno muzyki.
Redaktor Jerzy Waldoff dowiedziawszy się o pracy mojego Ojca, załatwił mu przewodnika, który zastępował „pracę oczu”. Również młodzież pomagała swojemu profesorowi na ulicy podczas spacerów. To ostatnia postać, którą pragnę dzisiaj zakończyć wspomnienia.
Jak zwykle, każdy z nas może się spokojnie pogrążyć we wspomnieniach „co nam zostało z tych lat”… Tego życzę wszystkim żyjącym sosnowiczanom w mieście i na świecie, przede wszystkim, aby nie gubić swojej cennej historii.
Z wyrazami szacunku dla Pani Redaktor i całego zespołu redakcji,
Teresa Kamieńska