Setki razy przejeżdżałem obok tej świątyni. Zawsze intrygowała mnie swą oryginalnością – czymś, co trudno zdefiniować, a co wynika z jej nietypowej jak na tego rodzaju budowlę architektury. Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy znalazłem się w jej wnętrzu, doznałem olśnienia. Zafascynowała mnie przestrzeń i światło tego miejsca.
Początki kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP nie były łatwe. Co prawda, mieszkańcy Sielca byli zgodni co do potrzeby zbudowania świątyni, ale wystąpiły wśród nich rozbieżności co do jej usytuowania. W 1902 roku powołano do życia komitet budowy kościoła, w skład którego weszli przedstawiciele okolicznych zakładów przemysłowych, w tym największych z nich, czyli kopalni „Renard”, huty „Katarzyna” oraz kotlarni „Fitzner i Gamper”, a także obywatele Sielca. Przewodniczącym komitetu został zarządca gwarectwa „Hrabia Renard” – inżynier Ludwik Mauve. Część mieszkańców optowała za wybraniem działki znajdującej się przy dzisiejszej ulicy Legionów, lecz fabrykanci (i nie tylko) obstawali przy terenie, na którym kościół aktualnie się znajduje – został on przekazany przez gwarectwo „Hrabia Renard”. Była jeszcze trzecia propozycja dotycząca lokalizacji przy ulicy Staszica, ale z niej zrezygnowano. Na skutek różnic zdań co do wyboru działki część mieszkańców postanowiła zbudować własną świątynię, co dość szybko im się udało – w latach 1906-1907 powstał kościół pw. św. Barbary przy dzisiejszej ulicy Wawel.
Kiedy uporano się z wyborem miejsca pod inwestycję, niezwłocznie przystąpiono do poszukiwań odpowiednich planów architektonicznych. Wybór padł na projekt z 1901 roku kościoła Zbawiciela w Warszawie. Projekt ten zajął pierwsze miejsce w konkursie, lecz ze względu na wysokie koszty budowy nie został zrealizowany. Czyżby zatem to, co nie udało się w stolicy, mogło udać się w Sosnowicach, do których wówczas przynależał Sielec?
Autorem planów był Stefan Szyller, syn projektanta dworca kolejowego w Granicy (Maczkach) – Teofil Schiller. Projekt ten został opublikowany w 1903 w „Przeglądzie Technicznym”. O ile jednak zyskał on aprobatę Stowarzyszenia Techników Warszawskich, o tyle spotkał się z dezaprobatą głównego inżyniera (architekta) powiatu będzińskiego Józefa Pomian -Pomianowskiego. Nota bene tenże Pomianowski zajął drugie miejsce we wspomnianym konkursie na projekt kościoła Zbawiciela. Doszło do wymiany argumentów pomiędzy panami, co jednak nie stanęło na drodze w realizacji przedsięwzięcia. Projekt został dostosowany do miejscowych warunków, ale i tak swym rozmachem radykalnie odbiegał od efektu końcowego, który każdy z nas może obecnie podziwiać.
Pewną ciekawostkę stanowi fakt, że w budowli miano zastosować swego rodzaju novum – konstrukcję żelbetową. Gdyby uczyniono to na początku XX wieku, to kościół nowosielecki znalazłby się w annałach polskiej architektury. Żelbet i owszem wykorzystano, ale znacznie później, w czasach, gdy był on już wszechobecny, przez co nie robił już większego wrażenia.
Prace przy budowie kościoła ruszyły w 1905 roku. 6 kwietnia 1908 ustanowiono parafię – wydzielając ją z parafii pw. św. Joachima w Zagórzu. Pierwszym proboszczem został ks. Kazimierz Mazurkiewicz. Na potrzeby związane z funkcjonowaniem parafii przystosowano wyróżniające się piękną angielską architekturą w stylu cottage pomieszczenia Browaru Sielec – urządzono w nich kaplicę, a w sąsiednim większym, ale równie malowniczym budynku karczmy, zrobiono plebanię. Prace przy budowie kościoła z różnych względów nie były jednak prowadzone pełną parą. Do I wojny światowej wykonano jedynie ławę fundamentową. Być może było to związane ze specyfiką terenu, który wybrano pod wzniesienie tak dużej budowli. Według przekazów budowniczowie natrafili na problemy z mało stabilnym gruntem.
Jak głosi miejska legenda, do zabezpieczenia fundamentów użyto słoniny, co spowodowało, że kościół bywa nazywany kościołem „na słoninie”. Trudno jednoznacznie określić, czy tego rodzaju zabiegi uszczelniające miały miejsce w tym przypadku.
Na pewno z powodzeniem stosowano je przy tego rodzaju utrudnieniach. Należy również wziąć pod uwagę, że w pobliżu kościoła przepływa Czarna Przemsza, która w okresie budowy świątyni była rzeką nie uregulowaną – tworzyła liczne meandry i rozlewiska, a jej poziom był wyższy. Z pewnością miało to wpływ na strukturę gruntu oraz perypetie związane ze wznoszeniem murów kościoła.
Po drugą część artykułu zapraszam do następnego numeru „Kuriera Miejskiego”.
Tekst i zdjęcia: Artur Ptasiński
Centrum Informacji Miejskiej
Dziękuję ks. proboszczowi Stanisławowi Roznerowi za przychylność i umożliwienie wykonania zdjęć kościoła.