Mamusiu kochana, złota, weź mnie ze sobą!
Gdy Andrzej Zasępa miał niespełna trzy lata, został brutalnie odebrany rodzicom i wysłany do lagru. W bydlęcym wagonie, jadącym do obozu, opiekowała się nim Halinka, której szuka do dnia dzisiejszego. Gdyby nie miłość obcych ludzi, państwa Christów, nie przeżyłby w obozie ani jednego dnia.
Moje wspomnienia z okresu uwięzienia mnie w obozie zostały uzupełnione przez państwa Christów i ich dzieci, też więźniów, siedemnastoletnią Kasię i piętnastoletniego Janka. Po wojnie jako dorosły człowiek wielokrotnie rozmawiałem z byłymi więźniami obozu w Katscher na różne tematy dotyczące życia obozowego. W nocy z 12 na 13 lutego 1943 roku moi rodzice wraz ze mną zostali aresztowani przez hitlerowskie gestapo. Brutalne rozdzielenie mnie od rodziców opisuje moja matka w pamiętniku pt. „Za Drutami Brzezinki”: „Mój synek chciał się przedrzeć do mnie przez rząd esesmanów, ale odepchnięty przez jednego z nich, upadł na wznak na podłogę krzycząc: „Mamusiu kochana, złota weź mnie z sobą, bo mnie Niemcy zabiją”. W tej okropnej chwili, kiedy serce zamierało z bólu, chciałam go jakoś pocieszyć i powiedziałam głośno: „Nie płacz Jędrusiu. Mamusia zaraz wróci do ciebie”. Tak okłamując siebie i dziecko, chciałam je pocieszyć jakoś przy tym strasznym rozstaniu. Chwile naszej rozłąki utrwaliłam później w wierszu”. Po oddzieleniu mnie od rodziców zostałem wywieziony do obozu w Katscher. Rodziców osadzono w obozie w Oświęcimiu, a potem w kolejnych obozach koncentracyjnych, w których przebywali do końca wojny. Powodem aresztowania była działalność rodziców w organizacji konspiracyjnej „Orzeł Biały”, matkę, nauczycielkę – dodatkowo za harcerstwo i tajne nauczanie. Aresztowanie to odbyło się w ramach masowych aresztowań działaczy niepodległościowych, nie tylko na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, ale miało szerszy zasięg (Akcja Oder Berg). Pomimo że z pobytu w obozie niewiele pamiętam, to jednak niektóre zdarzenia, zwłaszcza pod koniec mego pobytu w obozie, utrwaliły się w mej pamięci i przetrwały do dzisiaj. W obozie przebywałem ponad rok. Dokładna data zwolnienia mnie nie jest znana. Dalsze moje losy to transport kolejowy do w/w obozu w wagonach nieprzystosowanych do przewozu ludzi, nieogrzewanych, podczas gdy mróz na zewnątrz wynosił kilkanaście stopni poniżej zera. Podróż trwała kilka dni, w czasie których zaopiekowała się mną 12-letnia dziewczynka o imieniu Halinka, jak się później okazało, również więźniarka. Bardzo do niej przylgnąłem i nie opuszczałem jej ani na chwilę. Halinka robiła co mogła, żeby zastąpić mi matkę, kojąc mój lęk i płacz, jednocześnie dając mi poczucie bezpieczeństwa. Prócz tej dziewczynki nie miałem nikogo, kto mógłby mi pomóc. Na stacji docelowej Katscher esesmani, stanowiący załogę obozu, siłą rozdzielili mnie z Halinką, ale w obozie udało mi się jeszcze spotkać z tą dziewczynką. Potem ona prawdopodobnie, przy pomocy innych więźniów oraz rodziny, uciekła z obozu. Mnie ze stacji kolejowej do obozu zabrali inni jego więźniowie – Maria i Marian Christowie. Zostałem przewieziony razem z małymi dziećmi furmanką, której woźnicą był Jan Christ. Miałem odmrożone ręce i nogi, zachorowałem na zapalenie nerek i pęcherza moczowego na skutek mrozu i przemoczenia. Rodzina państwa Christów, z którą z czasem bardzo się zżyłem, dała mi poczucie bezpieczeństwa, pomimo, że dalej tęskniłem za swoimi biologicznymi rodzicami. Państwo Christowie traktowali mnie, jak własne dziecko i nazywali Jędrusiem. Ja nazwałem ich „lagrowymi rodzicami”. Dzięki nim przeżyłem pobyt w obozie, bo bez nich raczej nie miałbym takich szans, gdyż samotnych dzieci w obozie było bardzo mało. Przeważnie były rodziny z jednym lub dwojgiem dzieci. Wszyscy musieli pracować, nie wyłączając dzieci. Warunki życia w obozie były niezwykle ciężkie. Więźniowie mieszkali w salach po fabryce dywanów z betonową podłogą. Wyżywienie było niedostateczne, panował głód. Również warunki higieniczne były fatalne. Choroby dziesiątkowały więźniów, zwłaszcza dzieci. Panowały głównie choroby zakaźne, zwłaszcza gruźlica. Leków nie było. Niektóre choroby wymagały długotrwałego leczenia nawet przez kilka lat po wojnie, głównie przez polskich lekarzy, także przez Duński Czerwony Krzyż, którego ambulanse jeździły po Polsce, wykonując prześwietlenia płuc i lecząc gruźlicę. Pamiętam to dobrze, ponieważ ja również wymagałem takiego długotrwałego leczenia po wojnie. Gdyby nie państwo Christowie byłbym wysłany do Rzeszy na zniemczenie. Taki los spotykał samotne dzieci po odpowiedniej selekcji. Wracając jeszcze do okresu mojego uwięzienia, istotne było to, że moi rodzice biologiczni, licząc się z możliwością aresztowania, nauczyli mnie adresu moich dziadków. Dzięki temu państwo Christowie zawiadomili moją rodzinę, że jestem w obozie w Katscher. To spowodowało, że moi dziadkowie i rodzina rozpoczęła starania o zwolnienie mnie z lagru. Dzięki mojemu Wujowi Antoniemu Zasępie, a także pomocy państwa Christów, znalazłem się w domu rodzinnym moich dziadków. Po raz kolejny zostałem rozdzielony z bliskimi mi osobami, bo tak traktowałem swoich „lagrowych rodziców”. Po wojnie niechętnie wracałem do trudnego i przykrego okresu pobytu w obozie, gdyż każdorazowo przeżywałem traumę związaną z pobytem w obozie. Jednym z objawów tej traumy był powtarzający się sen, który nagle powodował przeraźliwy krzyk, połączony z lękiem, przerażeniem oraz płaczem i wybudzaniem się ze snu. Przyczyną takich często występujących snów były tragiczne przeżycia obozowe, które właśnie często pojawiały się w snach. Potwierdzili to państwo Christowie i moja rodzina. Opisane sny trwały nawet kilka lat po wojnie, dobrze to pamiętam do dzisiaj, gdy po takim śnie budziłem się przerażony, z lękiem, głośnym krzykiem i zlany potem. Wiem, że takie sny miała większość dzieci, które przeżyły obóz, a zwłaszcza te samotne, które pozostawały bez rodziców. Obozowe przeżycia pozostawiły trwały ślad w dziecięcej psychice, co potwierdzają i dokumentują badania naukowe. Najcięższe zmiany psychosomatyczne występują u dzieci poddanych przewlekłemu stresowi, w wieku od trzech do dziewięciu lat. Do ty czy to głównie dzieci samotnych, bez rodziców i bez rodziny. Po powrocie z obozu Babcia i Dziadek oraz wujostwo Policińskich ze swoimi kilku letnimi córeczkami, Terenią i Krysią, bardzo serdecznie mnie przyjęli. Pomimo tego mój okres adaptacji do rodziny trwał dość długo. Zanim się do nich przyzwyczaiłem, czułem się samotnie, gdyż rodziny mojej po prostu nie znałem. Dlatego znowu czułem się jakby kolejny raz osierocony. Z upływem czasu przyzwyczaiłem się do moich bliskich i zacząłem czuć się bezpieczniej. Tu doczekałem końca wojny i szczęśliwego powrotu z obozu, moich biologicznych rodziców. Wszyscy się cieszyli z ich powrotu i z zakończenia wojny, jednak moja radość nie była pełna, bo, jak dzisiaj sądzę, występowała u mnie pewna „zadra”, niepewność, obawa, czy znowu nie stracę rodziców. Niewiedziałem, dlaczego tak się stało. Bałem się, że znowu utracę bliskich, że kolejny raz zostanę sam lub będę skazany na tułaczkę. W załączeniu fragment kserokopii listu Kasi Christ do swojej Babci i Cioci. Moje pierwsze spotkanie z Matką po wyzwoleniu (relacja Matki): „Był piękny dzień pod koniec czerwca 1945 roku. Weszliśmy z bratem na podwórze od strony pola. Gromadka dzieci bawiła się na podwórku przedsionka domu. Z daleka szukałam oczami mojego synka, którego nie widziałam dwa i pół roku. „Tak to On! Przecież na końcu świata bym go poznała!”. Podleciałam z radością i złapałam go wpół, przyciskając mocno do piersi i całując oczka i buzię. A dziecko zaskoczone niespodziewaną czułością instynktownie przytuliło się do mnie i za pytało: „czy to jest moja Mama rodzona, co ją Niemcy zabrali do obozu?”. „Tak syneczku to jest prawdziwa Twoja Mama rodzona, którą Ci Niemcy zabrali, ale teraz będziemy zawsze razem. Wojna się skończyła, już nigdy nie będą rozłączać matek od dzieci!”. Wiedza o hitlerowskich obozach koncentracyjnych na ziemiach polskich jest niedostateczna, ulega ona z upływem czasu zatarciu i zapomnieniu. Na ocznych świadków zbrodni hitlerowskich ubywa bardzo szybko. Pierwsze pokolenie byłych więźniów obozów koncentracyjnych już prawie wymarło, a drugie pokolenie więźniów – dzieci, jest na wymarciu. Nie długo braknie naocznych świadków ludobójstwa w obozach hitlerowskich. Dlatego czuję się w obowiązku
pamiętać o tej straszliwej zbrodni dokonanej przez hitlerowców na narodach polskim, żydowskim i innych. Jestem winien pamięci tych, którzy w obozach cierpieli i ginęli. Pozostający nie liczni naoczni świadkowie, którzy jeszcze żyją, są w stanie dać świadectwo prawdy. Przyczynkiem do napisania tego artykułu, wspomnienia, było przypomnienie, zwłaszcza młodemu pokoleniu o ludzkich tragediach Polaków i innych narodów, gdyż zapomina się o hitlerowskich obozach na ziemiach polskich, nazywając je polskimi obozami.
Przyczyną napisania tych wspomnień jest również próba odnalezienia Halinki, mojej „opiekunki”, podczas podróży do obozu. Halinka była moim jedynym wsparciem.
Andrzej Zasępa, lekarz z Sosnowca