Z kurierem po sosnowcu
Najpierw przeszkolono nas z zasad Bezpieczeństwa i Higieny Pracy. Następnie przebrano w beżowe sztygarskie uniformy. Zafasowaliśmy solidne gumowe buty. Potem na głowach naszych pojawiły się śnieżnobiałe hełmy. Przyozdobiliśmy je górniczymi lampami. Na koniec otrzymaliśmy specjalne ucieczkowe aparaty. Dumnie zawisły obok naszych delikatnych lustrzanek. Chwilę później zaczęła się przygoda z prawdziwą, pełną tajemnic kopalnią…
Pachnący węglem służbowy autobus zawiózł nas do szybu „Karol”. Stanęliśmy u bram podziemnego labiryntu. Nazbyt pewni siebie wsiedliśmy do zawieszonej na cienkiej linie klatki. Z prędkością czterech metrów na sekundę delikatnie opadliśmy trzysta osiemdziesiąt trzy metry w dół. Na podszybiu czekała na nas kolejka. Ulokowaliśmy się w ciasnym, żółtym wagoniku. Z impetem godnym pospiesznego pociągu pomknęliśmy w nieznane. Szlak wiódł poprzez spowite mrokiem korytarze. Niczym senne stacyjki przed naszymi oczami przelatywały rozjarzone żółtawym światłem rozgałęzienia przekopów i odnogi korytarzy. Straciliśmy poczucie czasu i przestrzeni. Mijały długie godziny. Nasz miniaturowy pociąg dotarł do stacji przeznaczenia. Niezgrabnie wygramoliliśmy się na pokryty błotem peron. Ruszyliśmy pochylnią numer trzydzieści cztery. Powietrze było mokre. Delikatna mgiełka malowniczo rozszczepiała światło płynące z naszych latarni. Szkła obiektywów zaszły matowym nalotem. Wilgoć wdzierała się pod kraciastą materię flanelowych koszul, pochłaniała wszelkie nieistniejące dźwięki. Zapanowała przenikliwa cisza.
Mozolnie brnęliśmy przez martwy półmrok. Wreszcie dotarliśmy do potężniej tamy. Chwilę później przekroczyliśmy granicę nieistniejącego już świata. Wniknęliśmy weń niczym odkrywcy.
Kamienny chodnik zaprowadził nas na oddział wydobywczy. Tutaj odnaleźliśmy bijące serce starej kopalni. Taśmociągi falowały ostro na wietrze. Z ogromnych lutni bezustannie płynęła napowietrzna muzyka. Stalowy potwór łapczywie pochłaniał kęsy węglowej ściany. Wszechobecny duszący pył wypełniał nasze płuca. Kakofonia dźwięków paraliżowała ciało i odbierała zmysły. Zamarliśmy w uniesieniu.
O poranku ruszyliśmy dalej. Pięćdziesiąta ósma pochylnia powiodła nas w głąb czarnej otchłani. Środkiem spongu płynął wartki strumień. Woda kotłowała się pod naszymi stopami, tworzyła głębokie wyrwy i topieliska. Przechodziliśmy ponad nimi po rachitycznych drewnianych drabinach. Marsz stawał się coraz trudniejszy. W ustach pojawił się słodkawy posmak, skronie oplótł silny, stalowy uścisk. Wkrótce zobaczyliśmy niewyraźne postacie. Majaczyły w mdłym świetle, niczym upiory. Nie pytaliśmy kim są. Tylko zdawkowe „Szczęść Boże” na krótką chwilę stało się dowodem naszego spotkania.
Wciąż szliśmy. Gęsty czarnocień zaczął z wolna ustępować. Jego miejsce wypełniały coraz jaśniejsze snopy światłości. Opuszczaliśmy psychodeliczną pochylnię numer czterdzieści osiem.
Z trudem dowlekliśmy się do „drugiej odstawowej”, skąd przekop zaprowadził nas na podszybie „K-I”. Powoli dobiegała końca podziemna eskapada. Jeszcze tylko pokłon dla świętej patronki poskromicieli podziemnego świata. Gdy na zawsze odchodzą z kopalni, zostawiają u jej stóp świeże kwiaty. Teraz nie ma już kwiatów. Wkrótce odejdzie także stara kopalnia.
Nadszybie szybu Karol.
Pochodzący z 1913 roku budynek maszyny wyciągowej oraz wieża szybu Kazimierz I.
Podziemny ekspres mknie w stronę pochylni trzydzieści cztery.
Kamienny pył niczym biały całun pokrywa stare wyrobiska.
Święta Barbara z poziomu czwartego.
W cechowni.
Kopalnia Kazimierz- Juliusz: 1874-2015.
Tekst i zdjęcia: Artur Ptasiński
Centrum Informacji Miejskiej w Sosnowcu, ul. Warszawska 3/20, tel. 32 265-60-04, e-mail: cim@um.sosnowiec.pl