Rozmowa z AGNIESZKĄ BAŁAGĄ-OKOŃSKĄ i MICHAŁEM BAŁAGĄ, aktorami Teatru Zagłębia.
Jak to się stało, że razem trafiliście do Teatru Zagłębia w Sosnowcu?
Agnieszka Bałaga -Okońska: Połączyła nas szkoła teatralna we Wrocławiu. Ja byłam rok niżej, Michał pierwszy ukończył uczelnię i cierpliwie na mnie czekał. Pracował wtedy w agencji artystycznej i początkowo nie chciał słyszeć o teatrze. Ja z kolei widziałam siebie w teatrze od samego początku, chciałam mieć takie swoje miejsce. Kolega ze szkoły Przemek Kania, który już wtedy był na etacie w Teatrze Zagłębia, poradził mi, żebym wysłała dyrektorowi swoje dokumenty. Zostałam zaproszona na rozmowę i od razu wypaliłam: „Bo ja mam jeszcze chłopaka”. W tym czasie Michał, już się prawie „odobraził” na teatr…
Michał Bałaga: Doświadczenia z okresu przygotowania dyplomu w szkole teatralnej były dosyć trudne, przez co nie szukałem stałego zatrudnienia w teatrze. Po ukończeniu studiów rozpocząłem pracę w agencji artystycznej, gdzie zarabiałem olbrzymie, nawet jak na dzisiejsze czasy, pieniądze i żyło mi się we Wrocławiu bardzo dobrze. Tworzyłem różne performatywne działania, współpracowałem trochę z Teatrem Komedia, ale zaczął mi jednak doskwierać prawdziwy głód teatru. Doszliśmy też do wniosku, że związek na odległość nie przetrwa i kiedy pojawiła się taka możliwość, dołączyłem do zespołu Teatru Zagłębia.
Praca w tym samym miejscu, jeden teatr i wspólny dom. Czy to się da pogodzić?
M.B.: Są plusy i minusy. Fajnie, bo możemy przebywać i poznawać się w różnych przestrzeniach, domowej i teatralnej. Gorzej, ponieważ czasem zmagamy się z logistycznymi, organizacyjnymi, ludzkimi i całkiem przyziemnymi problemami, kiedy trzeba zapewnić opiekę naszej córce Marysi lub sami jesteśmy chorzy. Przykładowo – przez całe moje życie zawodowe nie skorzystałem ze zwolnienia lekarskiego. W teatrze w ogóle sporadyczne zdarzają się przedstawienia, kiedy robi się zastępstwa. Musimy sobie radzić. Aktora tłumaczy tylko śmierć – uczono nas w szkole. W ekstremalnej sytuacji, musimy zapomnieć, co nam się właśnie wydarzyło, odciąć się od wszystkiego, wyjść na scenę i skupić się na zadaniu, które mamy do wykonania. Powiedzenie: „Nie zabieraj pracy do domu” w naszym przypadku się też raczej nie sprawdza.
A.B.-O.: Graliśmy kiedyś takie przedstawienie, w którym występowało sześć osób, a tylko ja byłam zdrowa. Wszystkich aktorów dopadł potężny wirus i jechali właściwie tylko na adrenalinie. W pewnym momencie Michał już tak kaszlał, że nie mogłam udawać, że tego nie widzę i w roli jego pełnej pretensji byłej żony oświadczyłam tekstem, którego nie było w sztuce: „I mógłbyś się wreszcie wyleczyć i przestać kaszleć!”. Faktycznie, praca przyjeżdża z nami do domu, bo musimy podzielić czas i przestrzeń chociażby na naukę tekstu. Michał lubi się uczyć w nocy i najczęściej zamyka się w łazience, a ja uczę się w wolnych chwilach w ciągu dnia i wybieram sypialnię. Wspólne sceny przegadujemy w aucie w drodze do teatru.
Bardziej się wzajemnie wspieracie czy raczej krytycznie oceniacie swoje role?
A.B.-O.: Raczej wspieramy. Oczywiście, patrzymy na siebie krytycznie, ale staramy się, żeby to były konstruktywne uwagi. Na szczęście, mamy podobny gust, scenicznie podobają nam się podobne rzeczy. I dobrze nam się współpracuje. W „Opowieści wigilijnej” też gramy rodzinę i czasem pozwalamy sobie na jakieś drobne wtręty czy żarty. Do czasu, kiedy koledzy nie krzyczą: „Dość już tej prywaty!”. Nie da się jednak ukryć, że w teatrze wciąż jest mniej ról dla kobiet, mężczyźni grają więcej. Są sezony, że jest kilkanaście ról męskich, a zaledwie kilka żeńskich. Ta dysproporcja bywa męcząca.
M.B.: Jeśli jest czas, że ja mam tę przyjemność i sposobność, że pojawiam się w kolejnych obsadach, a Agnieszka nie, to rodzi to pewne napięcia. Ale w drugą stronę pewnie działałoby to podobnie. Nie ma co ukrywać.
Wasze najważniejsze role w Teatrze Zagłębia…
M.B.: Dla mnie chyba taką przełomową rolą była rola Protazka w „Piaskownicy”. To było bardzo dawno temu, ale wtedy zrozumiałem, że w teatrze jest ważne to, by być sobą i na scenie być aktorem, który przemawia całym sobą. Pochodzę z małej miejscowości w Świętokrzyskiem i kiedy udało mi się dostać do szkoły teatralnej, to bardzo szybko pojawiły się kompleksy, że jestem takim małomiasteczkowym chłopakiem, który interesuje się grami komputerowymi i koszykówką i zbyt mało wie o sztuce, literaturze czy muzyce. Na pierwszym etapie studiów było to dla mnie wstrząsowe przeżycie. Starałem się wtedy tę moją piętę Achillesa ukryć. I w tym spektaklu okazało, że jest taki Protazek, chłopak, dosyć wulgarny, fan Batmana i gier komputerowych i to, co starałem się schować, okazało się wielką siłą. Poczułem wtedy całkowitą wolność i przekonanie, że warto mówić całym sobą. Uwielbiam też grać wszystkie stwory z fantastycznego świata. Jak ktoś pyta, czy chciałbym zagrać Hamleta, to opowiadam, że ja chciałbym zagrać w „Planecie małp” – właśnie tę małpę. I kiedyś udało mi się performować u Maćka Podstawnego w „Upiorach”, właśnie małpę. Obecnie ważna jest dla mnie rola prokuratora Szackiego w „Gniewie” ze względu na wątek ojca i córki w kontekście mojej relacji z córką.
B.-O.: Tak naprawdę najtrudniejsze są role, które są blisko nas. Na każdego z nas oddziaływują różne wydarzenia, emocje i konteksty, dlatego nakładamy na siebie różne maski. I teraz trzeba się odważyć te wszystkie maski pościągać, obnażyć się. Ale właśnie takie role dają poczucie wyzwolenia. Taką rolą była dla mnie Emma z „Korzeńca”. Dostałam w tej pracy przestrzeń i zaufanie, co pozwoliło opowiedzieć coś prawdziwego, od siebie. Emma uruchomiła we mnie wiele emocji i pozwoliła zrozumieć kilka spraw. Katharina w „Utraconej czci Katarzyny W.” Karoliny Szczypek dała mi szansę pofrunąć, ale i głośno powiedzieć o tym, z czym całkowicie się utożsamiam – o sprawach – które mnie jako kobietę i matkę bolą i które należałoby zmienić. I wiele bliskich mi kobiet powiedziało, jak ważne było dla nich usłyszeć te słowa ze sceny.
Pracujecie także z młodzieżą, prowadzicie warsztaty teatralne, jesteście pedagogami teatru. Jak się odnajdujecie w pracy z młodymi ludźmi, a często i tymi nieco starszymi?
A.B.-O.: Uczę w szkole muzycznej w Sosnowcu na wydziale wokalnym. Podczas moich zajęć staram się łączyć wszystkie aspekty pracy aktora, tak by dykcja, ruch oraz interpretacja tekstu nie były niezależnymi obcymi pojęciami. Michał w ramach formuły klas partnerskich prowadzi między innymi zajęcia w IX Liceum Ogólnokształcącym w Sosnowcu. Czasem pojawia się zmęczenie – fakt. Ale zdarza się, że ktoś tak powie tekst, zagra etiudę, że poszybuje wysoko. I dla takich momentów totalnie warto.
M.B.: Ja z kolei się śmieję, że dopadł mnie pewien rodzaj przeznaczenia. Mój pradziadek, moja babcia oraz moja mama byli nauczycielami. I mnie to też spotkało. Rozpoczęło się właściwie już w szkole teatralnej, kiedy prowadziłem warsztaty dla uczniów, a potem w Sosnowcu zacząłem prowadzić lekcje teatralne. Czasem zdarza się, że pojawiają się myśli, by już zrezygnować z dodatkowych zajęć. Ale kiedy obserwuję, w jaki sposób zachodzi proces pedagogiczny, jak uczniowie się zmieniają, dojrzewają, jak bardzo chcą się uczyć nowych rzeczy, to nie sposób odejść. Kiedy prowadziliśmy zajęcia wspólnie z Agnieszką, przez długi czas docieraliśmy się. To były bardzo ciekawe, ostre walki i nieraz kończyliśmy warsztat stwierdzeniem, że już nigdy więcej nie będziemy razem prowadzić zajęć.
A.B.-O.: Doszło kiedyś do sytuacji, że miałam poprowadzić warsztaty dla nauczycieli z Francji, a były to już kolejne warsztaty z tą grupą i kiedy ich poinformowałam, że prawdopodobnie będę sama, to usłyszałam: „Koniecznie musicie być razem – świetnie razem działacie”. Te nasze starcia i przenikania często są dla uczestników ciekawe i inspirujące.
Obecnie przed świętami gracie prawie codziennie w „Opowieści wigilijnej”, czasem nawet dwa razy w ciągu dnia. Jak udaje się Wam pogodzić próby i granie z przygotowaniami do świąt?
A.B.-O.: Generalnie obowiązuje zasada, że bez pierników i barszczu świąt nie będzie. Na szczęście, z Marysią zrobiłyśmy pierniki już… w listopadzie. Więc pewna żelazna rezerwa jest. Jeszcze tylko barszcz. Prezenty zamówione, już w drodze do paczkomatów. W teatrze też możemy liczyć na wsparcie. Jesteśmy niewielkim zespołem, raczej zgranym – każdy coś poleci, a nawet dostarczy; jeden z kolegów piecze pyszny chleb, inny przywozi ze wsi orzechy, czyjaś szwagierka robi wspaniałe pierogi. Choć nie ukrywam, lubię gotować. I jeśli znajdę czas, to pewnie coś jeszcze przygotuję sama. Jednak najbardziej podczas świąt lubimy po prostu ze sobą pobyć, spędzać wspólnie czas, czytać książki, słuchać audiobooków, grać w planszówki i leżeć pod naszymi kotami.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Sylwia Turzańska
Fot. arc Teatr Zagłębia