Poprzez przyprószone śniegiem igliwie nieśmiało prześwieca słabe, zimowe słońce. Od pokrytych białym puchem gór słychać poszum wiatru hulającego pośród gałęzi. Mroźne powietrze kłuje płuca tysiącami lodowych igieł.
OPIS OBOZU W LASACH GOŚCIBII:
„Zimowy obóz leśny w Gościbiu składał się z czterech baraków mieszkalnych, magazynu – wartowni, kuchni, stajni i łaźni parowej. Drewniane baraki mieszkalne (o wymiarach 15,0 x 3,5 m i wysokości 2,5 do 3,0 m) usytuowane były w poprzek stoku i wbudowane w gęsty las świerkowy bez naruszania pni i koron drzew, które – podobnie jak i w poprzednich obozach – stanowiły naturalne maskowanie od góry. Każdy barak miał dwa okna i wyposażony był w piętrowe prycze, rozmieszczone wzdłuż całej jego długości. Barak mieścił 64 do 70 partyzantów. W jednym z baraków – trzyizbowym, położonym w środku obozu – była kancelaria dowództwa batalionu, izba chorych oraz pomieszczenie dla oficerów. Inny przeznaczono na magazyn i wartownię. Magazyn miał powierzchnię około 18 m kw. Kwaterował tam magazynier i szef batalionu. W wartowni, liczącej około 12 m kw., po pewnym czasie urządzono pomieszczenie dla starszych podoficerów funkcyjnych i dla drużyny gospodarczej. Barak przeznaczony na kuchnię obozową (około 18 m kw.) zlokalizowany został nad potokiem w odległości około 30 m od baraków mieszkalnych. Stajnia (o wymiarach 4×12 m) z dłużyc świerkowych mieściła średnio 10 sztuk koni i krów. Łaźnia wybudowana była w formie wykopu oszalowanego dłużycami świerkowymi i nakryta okrąglakami o średnicy około 20 cm oraz odizolowana papą od ziemi. Składała się z dwóch pomieszczeń: małego przedsionka i właściwej łaźni, gdzie w jednym rogu ułożone było palenisko z dość dużych kamieni. Brak odpowiedniego pieca do ogrzewania przedsionka uniemożliwił jednak eksploatację łaźni w mroźne dni. W środku obozu znajdował się „grzybek wartowniczy”. W późniejszym okresie dobudowany został jeszcze jeden barak, w którym zamieszkał radziecki oddział zwiadowczy kpt. „Michajłowa””. *
Obóz partyzancki w lasach Gościbii koło Sułkowic tętni życiem. Wszyscy szczęśliwie powrócili już z patroli. Trwają przygotowania do ostatniej, wojennej wigilijnej wieczerzy. Podniosły, uroczysty nastrój będzie narastał w miarę zbliżania się wieczoru. Do żołnierskich serc zakrada się nostalgia i tęsknota za bliskimi. W tym szczególnym dniu tak bardzo chciałoby się być w domu. A droga do domu jest daleka.
Teraz jednak trzeba zająć się przygotowaniami do Świąt Bożego Narodzenia. Trwa porządkowanie kwater i obozowiska. Drużyna gospodarcza dwoi się i troi, aby wszyscy godnie mogli spędzić nadchodzące dni. Planowane menu nie jest zbyt wykwintne. Na kolację musi wystarczyć kapusta z grochem i kiełbasą. Z zapasów izby chorych każdy otrzyma przydział „czegoś mocniejszego” do picia. Popłyną kolędy, ale i łzy. Dowódca osobiście odwiedzi wszystkich żołnierzy. Każdemu z ponad dwustu podkomendnych złoży życzenia i podzieli się opłatkiem. Póki co w obozie nie ma jednak ani kawałka opłatka. Trzeba jakoś rozwiązać ten problem.
Partyzant, którego pseudonim najlepiej obrazuje posturę i ruchliwość, jakimi się wyróżnia, postanawia „zorganizować” opłatki. „Koliber” w tym celu musi udać się do kościoła znajdującego się w pobliskiej wiosce Trzebunia. Jako że ślady pozostawione na śniegu mogłyby zdradzić Niemcom drogę do obozu, partyzanci wychodzą w teren, korzystając z koryta pobliskiego strumienia. Jednak buty „Kolibra” są w tak kiepskim stanie, że postanawia udać się do wsi konno.
Ze zdobyciem opłatków nie ma najmniejszego problemu. Miejscowy proboszcz przekazuje „Kolibrowi” cały zapas. Partyzant szczęśliwy wraca do obozu. Spokoju nie dają mu jednak słowa księdza, że nawet w Święta żołnierz polski nie może otwarcie wziąć udziału w nabożeństwie. W głowie „Kolibra”, który dobrze wie, na czym polega ułańska fantazja, rodzi się pomysł. Po wigilijnej kolacji, uzyskawszy pozwolenie dowódcy, szykuje mundur i uzbroiwszy się po zęby w parabellum, pistolet maszynowy i na wszelki wypadek w kilka granatów, wyrusza na pasterkę do znanego sobie kościółka. Wrażenie, jakie robi na mieszkańcach wsi, jest piorunujące. Ludzie ze wzruszeniem podziwiają żołnierza, który w pełnym rynsztunku stoi pośrodku kościelnego chóru. Miejscowi długo nie mogą się nadziwić, każdy chce porozmawiać i zaprosić chłopaka do domu. Dzielny wojak ma pewne problemy z opuszczeniem gościnnej wioski… Nazajutrz w okolicy dużo się mówiło o pasterce z udziałem partyzanta. Być może właśnie dlatego koledzy z oddziału pozazdrościli „Kolibrowi” i również zapragnęli odwiedzić świątynię w Trzebuni. Stało się to w Sylwestra. Batalion z dowódcą na czele udał się do wioski i wziął udział w uroczystej mszy świętej. Ponoć parafianie na długo zapamiętali gromkie śpiewy partyzanckiego chóru. Zapamiętali także odwagę i poświęcenie żołnierzy, którzy już niebawem mieli wyruszyć do swej ostatniej partyzanckiej walki. Stało się to podczas bitwy stoczonej w lasach Gościbii w dniach 11 i 12 stycznia.
Powyższy opis dotyczy ostatnich okupacyjnych świąt żołnierzy batalionu „Surowiec” – Oddziału Rozpoznawczego 23 Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Dowódcą tej formacji był ppor. Gerard Woźnica ps. „Hardy”. Oddział ten 12 października 1944 wyruszył z obozu w Udorzu koło Pilicy. W okolice Sułkowic (powiat myślenicki) dotarł po dwunastu dniach ciężkiego marszu. Dyslokacja była wymuszona wzmożonym ruchem wojsk niemieckich. Istniało duże prawdopodobieństwo zdekonspirowania partyzantów operujących w dość gęsto zaludnionym terenie. Chodziło także o nienarażanie miejscowej ludności. W obliczu zbliżającego się frontu odludne lasy u bram Podhala lepiej nadawały się do prowadzenia działań partyzanckich.
Zwyczajowo ugrupowanie ppor. Woźnicy nazywano „Oddziałem Hardego”. Formacja ta wywodziła się z konspiracyjnej organizacji Polska Partia Socjalistyczna – Wolność Równość Niepodległość. Grubo ponad połowę stanu osobowego oddziału stanowili żołnierze Gwardii Ludowej PPSWRN. W jego szeregi nie przyjmowano ochotników. Do oddziału trafiali ludzie sprawdzeni oraz tzw. „spaleni” w konspiracyjnej działalności, głównie z terenu Zagłębia Dąbrowskiego oraz powiatów olkuskiego i zawierciańskiego – w samym tylko listopadzie 1944 do oddziału dołączyło ponad pięćdziesięciu Zagłębiaków, którym groziło aresztowanie.
U „Hardego”, który był rodowitym Ślązakiem, walczyli także jego pobratymcy, a także Anglicy i Rosjanie. Początkowo oddział podlegał dowódcy Brygady Zagłębiowskiej GL PPSWRN mjr. Cezaremu Uthke „Tadeuszowi”, a po jego aresztowaniu, zwierzchnictwo przejął sosnowiecki inspektor AK – Lucjan Tajchman „Wirt”. „Surowiec” znalazł się w AK na skutek akcji scaleniowej w 1943 roku. Gerard Woźnica dowodził swymi ludźmi niezwykle sprawnie. Żołnierze byli dobrze wyszkoleni i zdyscyplinowani.
W wykonywaniu zadań współpracował nie tylko z oddziałami AK, ale również z oddziałami Batalionów Chłopskich i Armii Ludowej. Współdziałał także z sowieckimi zwiadowcami z grupy „Michajłowa” oraz regularnymi jednostkami Armii Czerwonej. Za swe czyny otrzymał Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari, Krzyż Walecznych (trzykrotnie) oraz inne odznaczenia. W kwietniu 1945 roku został aresztowany przez UB. Prześladowany i szykanowany przez władze komunistyczne ostatecznie wraz z rodziną osiadł w Poroninie, gdzie zmarł 14 lutego 1981 roku – w rocznicę powstania Armii Krajowej.
Oddział „Hardego” zostawił po sobie dobre wspomnienia pośród mieszkańców terenów, na których operował. Można się domyślać, że w dużej mierze powszechna przychylność miejscowej ludności była spowodowana postawą oraz nieprzeciętnym umiejętnościom dowódczym Gerarda Woźnicy.
TAK OSTATNIĄ WIGILIĘ WSPOMINA KPT. GERARD WOŹNICA:
„Nadeszły święta. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że są to ostatnie święta pod niemiecką okupacją. Front był blisko. W obozie zapanował świąteczny nastrój. W każdej kompanii była choinka. Na kolację wigilijną szef kuchni przygotował kapustę z grochem i kiełbasą. Z zapasów izby chorych rozdzielono po setce jarzębiaku. Dowódca batalionu i pozostali oficerowie odwiedzili wszystkie baraki i złożyli partyzantom życzenia. Atmosfera – prawie rodzinna. W niektórych barakach partyzanci śpiewali kolędy – niektórzy ze łzami w oczach; wielu z nich już drugą wigilię spędzało z dala od rodzin”.*
* Tekst pochodzi z wydanej w 1981 roku, w nakładzie 200 egzemplarzy, książki Gerarda Woźnicy „Oddział Hardego”.
Tekst: Artur Ptasiński
Centrum Informacji Miejskiej
Podczas pisania artykułu korzystałem ze wspomnień kpt. Gerarda Woźnicy oraz relacji Janusza Groszewskiego „Kolibra” spisanych przez jego syna Tomasza i wnuczkę Bogusławę. Kilkanaście lat temu przeprowadziłem również wywiady z partyzantami „Surowca” – Ludomirem Podolskim ps. „Pat” z Będzina oraz Edwardem Wroną ps. „Kolba” z Dąbrowy Górniczej. Cennym źródłem informacji jest również książka Krzysztofa Miszczyka „Partyzanci od Hardego”.